Zdesperowany człowiek, radosny geniusz. Czy artyści są szczęśliwi?
Artyści większą rolę niż reszta społeczeństwa nadają samemu procesowi, szczególnie cenią sobie: możliwość wykazywania się inicjatywą, fakt, że praca jest interesująca, że wymaga wykorzystywania umiejętności i ciągłego uczenia.
Kiedy praca jest przyjemnością, życie jest radością. Kiedy praca jest obowiązkiem, życie jest niewolą.
Maksym Gorki
Obraz szalonego geniusza. Głęboko emocjonalny „Zdesperowany człowiek” to autoportret Gustave’a Courbeta (wymowa: Korbe). Twórca w momencie osobistego i artystycznego kryzysu. Dłonie szarpią pozostające w nieładzie włosy, na twarzy dominują szeroko rozwarte oczy, a malarz ubrany jest w noszoną od kilku dni wygniecioną garderobę. Uwypuklone żyły, ścięgna, mięśnie. Choć historia dzieła pozostaje tajemnicą, autor nigdy go nikomu nie oddał, prawdopodobnie zostało ono namalowane w czasie, gdy jury Salonu Paryskiego kilkukrotnie odmówiło gościny Courbetowi. To doprowadziło artystę do porzucenia swoich romantycznych ideałów, i jak sam to potem wspominał, stało się powodem rozpaczy.
Dziś obraz Courberta wielu z nas znany jest przede wszystkim z memów, ale wyrażone na nim emocje cierpiącego artysty, nie przestają być traktowane jako immanentna część poświęcenia się sztuce i tworzeniu. Patrząc na zdesperowanego twórcę łatwo nam uwierzyć, że w jego życiu rozgościły się demony i depresja. Zresztą, czy nie to właśnie czyni niektórych z twórców fascynującymi. Przyznajcie się, kto z was woli czytać o pląsających po łąkach poetach romantycznych niż o bibach dwudziestolecia międzywojennego, albo o uchu Van Gogha.
W obraz szarpanego wichrami namiętności artysty wpisują się też ci, którzy są, albo jak sądzimy, byli naznaczeni depresją lub innymi chorobami; Karol Dickens, Lew Tołstoj, Mozart, Michał Anioł, Van Gogh, Goya. Spójrzmy na nasze podwórko dzisiaj a znajdziemy tam: Kasię Kowalską, Bartosza Opanię, Kayahę czy Dawida Podsiadło.
Podobno już Sokrates twierdził, że:
„szaleństwo jest kanałem, dzięki któremu otrzymujemy największe błogosławieństwa”.
A na początku drugiej połowy XX wieku znany krytyk literacki pisał:
Najlepsi amerykańscy artyści + pisarze moich czasów = alkoholicy lub [będący] na skraju alkoholizmu; lub megalomani; lub histerycy.
Wcześniejsze badania sugerowały, że to o czym mówimy, jest prawdą : kreatywność, cecha, jakby nie było definiująca artystów, okazywała się być powiązana z prawdopodobieństwem zachorowania na choroby psychiczne. Jednak dzisiaj coraz częściej jest to podważane. Niedawno zespół kierowany przez Kendrę Knudsen przeprowadził badania, z których wynika, że osoby, które w ciągu swojego życia nie cierpiały na zaburzenia psychiczne, osiągały wyższe wyniki w teście kreatywnego myślenia, niż ci, u których przynajmniej raz takie zaburzenie zdiagnozowano. A zatem, możliwe jest, że wśród artystów więcej jest osób cierpiących na zaburzenia, ale nieprawdą jest, że zaburzenia czynią z nas artystów.
Ok, rozpisałem się o tym, co pozostaje na bazie typowego wizerunku. Trochę tym samym ulegając manierze skupiania się na tym, co negatywne. A chciałem pisać o szczęściu. Zapytam więc: Jak sądzisz, czy artyści są szczęśliwi?\
Zanim odpowiem na to pytanie pozwólcie, że jeszcze chwilę podrążę. Badania ekonomistów są w tym przypadku bardzo przydatne. Przyzwyczajeni do informacji o tym, ile Brad Pitt dostaje za rolę w nowym filmie, a Rolling Stones za trasę koncertową, łatwo gubimy obraz żyjących z dnia na dzień milionów artystów. A ci, jak wynika z badań, zarabiają mało, do tego ich zarobki są niepewne, a ryzyko bezrobocia półtora razy większe, niż w przypadku innych zawodów, a przy tym większość ich zarobków ma swoje źródło w czymś innym niż sztuka. Mamy tu do czynienia z permanentną nadwyżką podaży; na rynku zawsze jest grupa młodych i utalentowanych ludzi, czekających na swój moment, który, w większości przypadków, nigdy nie nastąpi.
Artyści są relatywnie ubodzy. W większości nie mają pieniędzy. Zarabiają, ale nie na tym co tworzą. Ba, nie mają większych nadziei, że to się zmieni. A jednak, każdego roku na rynek wchodzą kolejni. Dzieje się tak, bo z jednej strony wielu ludzi daje się ponieść marzeniom o byciu gwiazdą, z drugiej ci sami ludzie mają problemy z rachunkiem prawdopodobieństwa. Liczni twórcy wydają się być nieracjonalnymi hazardzistami (tak, wiem, hazardzista z definicji jest nieracjonalny), którzy przeszacowują swoje szanse na sukces. Rzeczywiście trudno mi sobie wyobrazić malarza, który w przekrzywionym berecie i nonszalancko zarzuconym szaliku, siedzi przy Excelu i oblicza prawdopodobieństwo sprzedaży dzieła i zachowania płynności finansowej.
A jednak jest jeszcze trzecie wytłumaczenie tego, że tak wiele osób próbuje swoich szans w sztuce. Choć nie dotyczy ono pieniędzy, jest na wskroś ekonomiczne: marne zarobki mogą być kompensowane przez użyteczność, albo jak piszą nie-ekonomiści satysfakcję z wykonywania pracy. Twórcy po prostu lubią robić to co robią. Mamy na to naukowe dowody. Na przykład „Happiness in the arts”to przeprowadzone w 49 krajach badanie, w którym sprawdzano, czy artyści są bardziej zadowoleni z pracy niż inni ludzie. Okazało się, że tak właśnie jest!
Zauważcie, że to się składa w zgrabną całość; wielu ludzi wykonuje nudną, rutynową pracę, za którą są dobrze wynagradzani, podczas gdy inni, „odbierają” swoje wynagrodzenie w radości tworzenia. W książce Why Are Artist Poor? Hans Abbing wskazuje wprost, że artyści są mniej niż inne osoby, zainteresowani zarabianiem na swojej pracy, a bardziej interesuje ich własne zadowolenie. W efekcie często zgadzają się pracować za niskie wynagrodzenie. Nie jestem wcale pewien, że tak jest, ale skłaniam się do poglądu, że satysfakcja z pracy jest bardzo ważnym czynnikiem decydującym o wyborze kariery. Artyści większą rolę niż reszta społeczeństwa nadają samemu procesowi, szczególnie cenią sobie: możliwość wykazywania się inicjatywą, fakt, że praca jest interesująca, że wymaga wykorzystywania umiejętności i ciągłego uczenia. To co wymieniłem, bardziej łączy się z robieniem czegoś niż z efektami pracy. Kiedy piszę książkę, samo pisanie jest tym, co mnie pociąga, a nie to, czy ona się sprzeda. To samo dotyczy komponowania muzyki, odgrywania roli na scenach teatru, czy malowania obrazu. Dla muzyka, pisarza, czy aktora bardziej liczy się to, czego doświadcza pracując. Artyści częściej niż większość z nas odczuwają flow, stan pełnego zatopienia w tym, co robią. Zatem, możliwe jest, że w pracy artysty nie chodzi o efekty mierzone wpływami na konto, co oczywiście nie oznacza, że nie interesują ich pieniądze. Do tego dochodzi coś jeszcze; kiedy jakiś twórca zaczyna zarabiać na tym co robi, nierzadko zaczyna go otaczać nieufność; czy aby nie sprzedał swoich ideałów, czy aby nie poszedł w robienie czegoś co zaspokaja gusta pospólstwa, zamiast pozostać prawdziwym artystą?
Bycie zawodowym artystą, tworzenie jako praca, to naprawdę pokręcona sprawa; robisz to co robisz, czując radość tworzenia, ale na końcu, samoocena w dużej mierze zależy od tego, jak inni to odbiorą, i czy ktoś jest gotowy za to zapłacić. To, co zaczyna się jako uwolnienie samego siebie, staje się źródłem stresu. Do tego jeszcze, dochodzi coś co artyści mają wspólne z naukowcami. Zapytaj pozytywnie zakręconego naukowca czy twórcę o jakąś pracę, którą ukończyli, a niemal na pewno będą mówili o tym, że gdyby zaczynali ponownie to zrobiliby to inaczej. To właśnie cechuje wielkich: w swoim dążeniu do ideału piękna czy prawdy, do doskonałości, są gotowi na intelektualne zamieszanie i niepewność.
I na koniec coś co jeszcze chodzi mi po głowie. Nie znalazłem badań na ten temat i możliwe, że błądzę, ale wydaje mi się, że tym co sprzyja tworzeniu jest jakaś forma cierpienia. Van Gogh pisał o tym, że im bardziej jest wyczerpany i chory, tym bardziej jest twórczym artystą. No i teraz się zastanawiam: pisząc ten tekst nie przeżywałem cierpień, czy to znaczy, że nie tworzyłem?