„Wtedy umarłam po raz pierwszy.” Nadmierne oczekiwania wobec dziecka.

Nauczyciel, trener, rodzic a już na pewno dziecko często nie umie odróżnić oczekiwań realistycznych od tych niemożliwych do spełnienia. A mierzenie zbyt wysoko działa jak kotwica; ściąga nas w dół, stanowi formę samospełniającej się mrocznej przepowiedni.

„Wtedy umarłam po raz pierwszy.” Nadmierne oczekiwania wobec dziecka.

N jest baleriną, wspomina swoje dzieciństwo:

Wymagano od nas robienia szpagatów bez tłumaczenia, jak to osiągnąć nie robiąc sobie krzywdy. Męczyłam się w łóżku kilka godzin próbując zasnąć w szpagacie myśląc, że w taki sposób zadowolę swoją Profesor. Oczywiście, że ten pomysł doprowadził do potwornego bólu i niemożliwości zwykłego chodzenia ale na zajęcia trzeba iść.

Nasze mózgi to potężne generatory oczekiwań. Pociąga nas to co moglibyśmy, a nie tylko to co możemy osiągnąć. Majaczący gdzieś na horyzoncie obraz porusza, napędza, ukierunkowuje. Wizja pożądanej przyszłości jest dobra i motywująca do chwili, w którym „mogę” nie zmieni się w „powinienem”. W tym momencie nasz mózg okazuje się być niezwykle utalentowanym iluzjonistą. Z ujmującym uśmiechem, całkowicie bez wysiłku, oferuje nam złudzenie, w którego prawdziwość nawet przez chwilę nie wątpimy.  Nie przejmuje się przy tym naszymi zdolnościami czy posiadaną wiedzą. Nie bierze pod uwagę czasu i sił, z ich beznadziejnie przyziemną skłonnością do wyczerpywania się. Powstaje cudowny, zakotwiczony w powietrzu, obraz celu, do którego powinniśmy dążyć, a przez który nie przebija się wyobrażenie drogi, którą należy przebyć.

N:

„Historia o zdrowym śnie w pointach: by przyzwyczaić stopy do tych bucików a przez to unikać bólu w trakcie zajęć i krzyków nauczyciela, jako dziecko wymyśliłam,  że będę w nich spać... po pierwszej nocy żadne buty nie pasowały do dziecięcych stóp, nawet największe kapcie.”

Zwykle przejście od: „mogę to osiągnąć” do “powinienem to osiągnąć” odbywa się bez naszej świadomości. W przypadku dzieci pojawia się jeszcze jeden aspekt: wpływ innych osób. Związek pomiędzy postawami ojców i matek a osiągnięciami akademickimi ich potomków jest dobrze opisany przez naukowców:  im większą rolę rodzice przypisują edukacji i  im silniej wierzą,  że ich dzieci są w stanie podołać wymogom kształcenia, tym wyższe oceny na świadectwie. Oczekiwanie osiągnięcia sukcesu i wartość jemu przypisywana  motywują. Powinno być dobrze: w Polsce ponad 80% wszystkich rodziców chce dla swoich dzieci wykształcenia wyższego, a większość z nich (60%) sądzi, że aspiracje te zostaną zrealizowane. Tylko mi się wydaje, że w tym przypadku możemy mieć do czynienia z nadmiernym optymizmem i inflacją oczekiwań?

Dobrze jeżeli rodzic wymaga.

Dobrze jeżeli nauczyciel wymaga.

Dobrze jeżeli trener wymaga.

Stawianie oczekiwań wobec dzieci jest dobre. W czym więc problem?

Posłuchajmy N:

„Będąc uczennicą podobało mi się, jak tańczą koleżanki z klasy o rok wyżej. Wiedziałam, że za to odpowiada ich nauczyciel. Nie myśląc długo udałam się na rozmowę do dyrektor szkoły i zaproponowano mi w jeden rok zrobić dwie klasy. Potworny wysiłek. Po pół roku stawy i mięśnie nie wytrzymały.
W trakcie, już nie pamiętam której lekcji, kolano wylądowało na zewnętrznej stronie nogi. No i już nie było mowy nawet o chodzeniu, nie mówiąc o tańcu.
Miesiąc w łóżku. Obserwowanie zmian w nodze. Później ciężki powrót do ćwiczeń ale udało się, cel był osiągnięty. W jeden rok dwie klasy i wymarzony nauczyciel. Tylko że kontuzja się powtórzyła. Znów duża przerwa i ciężki powrót.
Przypadłość zamieniła się w cykliczność, która przyspieszała w czasie. Chodzenie po lekarzach odbierało nadzieję na realizację marzenia. Aż po dwóch latach rodzice znaleźli lekarza w innym mieście, który zainteresował się tematem w inny sposób niż poprzednicy straszący opowieściami o wózku inwalidzkim.
No i wszystko było piękne, do momentu kiedy dziecko przestało oddychać. Śmierć kliniczna, panika i cały bukiet atrakcji, których nie pamiętam, bo mi w tym czasie było już błogo. Wtedy umarłam po raz pierwszy.”

Nauczyciel, trener, rodzic a już na pewno dziecko mogą nie umieć odróżnić realistycznych oczekiwań od tych niemożliwych do spełnienia. To trudne. A przy tym w pewnym momencie mierzenie zbyt wysoko zaczyna działać jak kotwica; ściąga nas w dół, stanowi formę samospełniającej się mrocznej przepowiedni. Spadając wpadamy w korkociąg: jeżeli to co robię nigdy nie jest wystarczająco dobre, to po co w ogóle to robić?

W psychologii mówi o tym teoria oczekiwań. Motywacja do uczenia się, zależy między innymi od tego, jak bardzo uczniowie wierzą, że mogą osiągnąć zamierzone cele i jak bardzo je cenią. Na oczekiwania dzieci wpływają dorośli. Przekonując małolatów, że mogą sięgać daleko i wskazując im wartość tego po co sięgają, mobilizujemy ich do wysiłku. Ten mechanizm działa doskonale, pod warunkiem, że wyznaczone cele są osiągalne, a obiecana nagroda przynosi spełnienie. Wszystko jednak się sypie, gdy pomimo włożonego wysiłku nic się nie udaje.

Przecież to oczywiste, nie można wymagać za dużo.

Wydaje się jednak, że „oczywiste” przestało być synonimem: „zrozumiałe”.

Dopiero moja kliniczna śmierć uruchomiła proces myślowy, ale jedynie u lekarza, który mnie operował. Nauczyciel czekał na mój powrót. Jego zwierzątko musiało wrócić do wyścigu szczurów. (N)

Wszyscy mamy jakieś standardy.

To jasne.

Gorzej, gdy nic poza doskonałością nie może być zaakceptowane.  O tym jak wygląda życie dziecka zanurzonego w odmętach przerośniętych aspiracji dorosłych, w literacko niedościgłej formie opowiedział Hermann Hesse. W książce “Wyższy świat” przedstawia nam historię Hansa, nieprzeciętnie uzdolnionego i bardzo wrażliwego chłopca. Spełniając oczekiwania wielu pokrętnie życzliwych mu ludzi Hans wpada w tryby bezdusznego  kształcenia, a przy tym gubi sens i radość życia, dziecięcy entuzjazm, zachwyt nad światem. Przyglądamy się, jak zamiast duchownym lub urzędnikiem, co było szczytem marzeń wielu ówczesnych chłopców, Hans zostaje niezbyt zwinnym rzemieślnikiem. Obserwujmy, jak gaśnie i obojętnieje. Niczym cień niespełnionej obietnicy przemyka między ludźmi, którzy kiedyś karmili jego ambicje, a dziś w żaden sposób nie poczuwają się do winy.

Wątki hessowskiej prozy odnajduję w historiach opowiedzianych przez N:

Będąc uczennicą byłam zbyt mała i Dyrektor zespołu baletowego nie chciała mnie wystawiać w spektaklach. Więc poprosiłam rodziców by zamontowali mi rurę pod sufitem i wisiałam na niej godzinami, myśląc że w ten sposób pomogę sobie osiągnąć brakujące centymetry by wyjść na scenę. Skończyło się tym, że spadając z rury straciłam przytomność (oczywiście wszystko było robione w czasie kiedy rodziców nie było w domu) i, nie wiem jak, przewróciłam na siebie stolik, tak że jeden z jego ostrych rogów wbił się w stopę. Kiedy wróciłam do siebie i zobaczyłam wielki balon zamiast chudej pęciny zemdlałam po raz drugi. Po oprzytomnieniu, poruszając się na jednej nodze zatarłam ślady, zapakowałam swój stopo-balon do buta, w którym to zwyczajnie się nie mieściło i pojechałam do szkoły, bo przecież "trzeba" było ćwiczyć i pokazać, że balet jest najważniejszy.

W tej opowieści było coś co nie dawało mi spokoju.

Bo czy nie macie wrażenia, że to dziecko samo wyznaczało sobie cele?

Czy to nie dziecięca ambicja sprawiła, że dziewczynka chciała urosnąć, przeskoczyć dwa lata w jeden rok, wzorowo wykonywać szpagaty.

Chyba nie można tak bardzo winić dorosłych.

Opowiedziałem o tym N.

Ambitne dziecko to nadal dziecko”

– odpowiedziała.

.................................................................................................................................

N.

Dziękuję Ci za tę rozmowę.

Bardzo dziękuję.

P.