Przekleństwo wiedzy – czyli jak można tego nie wiedzieć?

Gdy już wiemy, nie tylko nie możemy się „oduczyć” ale też zapominamy, że nie wiedzieliśmy. W tym miejscu rozpoczyna się tragedia, której kwintesencją jest: „powinieneś się domyślić”.

Przekleństwo wiedzy – czyli jak można tego nie wiedzieć?

Trzyletni chłopiec wchodzi do laboratorium  i siada przy stole. Naukowiec podaje mu  pudełko cukierków znanej marki. Dziecko jest wyraźnie podekscytowane. Otwiera i natychmiast odkrywa, że w środku, zamiast cukierków, są ołówki.

Wysypuje wszystko na stół licząc na to, że gdzieś za ołówkami znajdą się słodycze.

Nie ma. Na jego twarzy widać zaskoczenie i rozczarowanie.

Eksperymentator zbiera ołówki  i wkłada do pudełka a następnie odkłada na stół.

-  OK – mówi – za chwilę przyjdzie inny chłopiec, Jason.  Jak myślisz co według Jasona jest w pudełku?”

Dziecko przez chwilę się zastanawia.

- Ołówki - odpowiada, chociaż wie, że Jason nie może wiedzieć, że w pudełku nie ma cukierków a są ołówki.

Eksperymentator pyta dalej:

- A kiedy ty wszedłeś do pokoju i zobaczyłeś pudełko to co pomyślałeś, że w nim jest?

- Ołówki -  odpowiada dziecko z pełnym przekonaniem.

Teraz, kiedy wie jaka jest prawda, nie może odzyskać niewinności swojego umysłu. Nie może powrócić do  niewiedzy. W nauce nazywamy to „przekleństwem wiedzy”.

Terminem “przekleństwo wiedzy” pierwsi posłużyli się Colin Camerer, George Loewenstein i Martina Weber. Wskazując, że każdy z nas ma skłonność do tego by przenosić swoją wiedzę o świecie, swoje własne doświadczenia, na innych. Kiedy coś wiemy trudno jest nam przypomnieć sobie jak to było, gdy nie wiedzieliśmy. Rekonstrukcja  przeszłej niekompetencji, to jak próba przypomnienia sobie,  jak wyglądał krajobraz zanim przez jego środek poprowadzono sześciopasmową autostradę.

Przekleństwo wiedzy to doskonały przykład psychologicznego mechanizmu, z którym mamy do czynienia na co dzień. Czy nie zdarzyło Ci się kiedyś przeprowadzić czasochłonnej analizy, która ujawniła bardzo wiele subtelnych zależności; ale ludzie którzy słuchali o twoich wynikach nie byli w stanie ich zrozumieć. A może zaprojektowałeś fantastyczne logo,  o silnie symbolicznym znaczeniu,  z głęboko ukrytymi metaforami, a twoi niewdzięczni i jakże ograniczeni klienci nie okazali zachwytu ponieważ zwyczajnie tego nie dostrzegali. Cierpiący na przekleństwo wiedzy, autorzy książek zakładają, że pamiętamy iż na 16 stronie główny bohater mrugnął do głównej bohaterki, i choć nie spotykali się przez setkę stron, to i tak łączy ich jakaś silna emocjonalna więź.

Z tego typu klątwą mamy do czynienia w przypadku sprzedawców  używanych samochodów. Znając stan silnika, zużycia podzespołów, ilości rdzy zżerającej podwozie, sprzedawcy często błędnie oceniali Ile pieniędzy mogą zarobić na pojazdach.

Może nie przeprowadzasz analiz, nie tworzysz log, nie piszesz książek i nie sprzedajesz samochodów ale jest duża szansa, że przynajmniej raz w życiu próbowałeś odgadnąć nucony przez kogoś utwór muzyczny. Większość z nas nie jest uczestnikami teleturnieju w rodzaju “Jaka to melodia?”, którzy po naciśnięciu jednego klawisza przez zdecydowanie nieprzepracowanego pianistę, rzucają tytułami piosenek. A zatem spróbujmy. Wystukaj, uderzając dłonią  o stół,  jakąś znaną melodię,  choćby: “100 lat”  albo weselną przyśpiewkę w rodzaju: “ A teraz idziemy na jednego…”. Jak sądzisz jaka jest szansa na to, że ktoś zgadnie. o jaki utwór Ci chodziło? Biorąc pod uwagę nasze własne poczucie rytmu i słuch muzyczny  drugiej osoby, zwykle szanse na rozpoznanie wystukiwanej piosenki oceniamy pół na pół. Tymczasem badania przeprowadzone przez Elizabeth Newton  sugerują, że jest to zaledwie 2,5%. Przeszacowujmy 20-krotnie! To dlatego, że kiedy coś wiemy, piekielnie trudno jest nam przyjąć perspektywę kogoś kto nie wie.

Przekleństwo wiedzy  zamieszkało i pasie się na łąkach akademii.  Pamiętacie Piękny umysł? Russell Crowe jako genialny matematyk John Nash zmuszony do prowadzenia zajęć ze studentami: “Osobiście... uważam, że te zajęcia będą stratą waszego... i co nieskończenie gorsze... mojego czasu. Jednakże skoro tu jesteśmy…”

Obawiam się, że miał dużo racji. Naukowcy nierzadko używają specyficznego języka. Na co dzień zanurzeni w dyskusjach na temat produktu krajowego brutto, randomizacji próby, stratyfikacji społeczeństwa, ubóstwa relatywnego w ujęciu subiektywnym czy kompensacyjnym charakterze świadczeń społecznych, bezwiednie zakładamy, że inni  rozumują na podobnym poziomie. Czasami  można odnieść wrażenie, że służy  to budowaniu własnego autorytetu poprzez zawstydzanie odbiorców. Działa tu prosta zasada: jestem autorytetem ponieważ potrafię powiedzieć zdanie zawierające cztery, nieużywane w codziennym języku, rzeczowniki ustawione jeden po drugim. Używając żargonu niczym tarczy świetnie też ukrywamy naszą niekompetencję. Onieśmielony trudnymi wyrazami słuchacz zdecydowanie nie będzie chętny do kwestionowania naszych sądów. Tekst nafaszerowany  terminami fachowymi musi być fachowy. To prawda, bywa pewnie i tak. Nie przeczę. Ale jest jeszcze trzecia możliwość: mamy do czynienia z człowiekiem  posiadającym dużą wiedzę, mocno świadomym niedoskonałości uproszczeń. Podczas gdy odbiorcy najpierw potrzebują szkicu idei, taka osoba stara się odkryć przed nimi głębie wszystkich subtelności i wzajemnych zależności, jednocześnie doskonale  gmatwając przekaz.

Cierpię przyglądając się, jak człowiek o niezwykłej wiedzy irytuje się próbując wytłumaczyć słuchaczom dobrze rozpoznane przez niego idee. Wiedząc zbyt dużo staje się kompletnie niezrozumiały. Badania wskazują, że używając żargonu nie tylko stajemy się niezrozumiali, ale też aktywnie zniechęcamy innych do interesowania się przedstawianym tematem.

Coraz częściej badacze sugerują, że najlepszy nauczyciel wcale nie musi być kimś, kto posiada największą wiedzę z wykładanego przedmiotu. Najbardziej efektywni okazują się być nauczyciele, których wiedzę z przedmiotu możemy określić jako średnią; ani nie za dużą ani nie małą.  Mając zbyt mało wiedzy okazujemy się być po prostu niedouczeni.  Mając jej zbyt dużo,  próbujemy często odkryć przed odbiorcami obraz, którego  subtelności oni nie są w stanie docenić.

Alberta Einsteina znają wszyscy. O jego teorii słyszało wielu. Zrozumieli nieliczni. Trzy lata po opublikowaniu artykułu, w którym wyjaśnił teorię względności, Einstein trafił za katedrę by uczyć studentów. Nie na długo; tematyka kursu i sposób  wykładania nie zapewniły mu popularności.  W pierwszym roku na jego zajęcia zapisało się trzech studentów, z których każdy był  prywatnie jego przyjacielem. W drugim kurs zlikwidowano ponieważ zapisał się tylko jeden student. Jego biograf Walter Isaacson podsumował to bardzo łagodnie: „Einstein nigdy nie był natchnionym nauczycielem, a jego wykłady bywały postrzegane jako zdezorganizowane”.

Całkiem niedawno przeprowadzone badanie neurologów wskazują, że nabywanie umiejętności i wiedzy zmienia architekturę naszego mózgu. Stawanie się ekspertem to proces, w którym tworzą się nowe połączenia i  zmieniają się wzorce aktywacji podczas rozwiązywania problemów. W efekcie tracimy zdolność rozumienia, w jaki sposób adepci postrzegają i przetwarzają wiedzę, którą my już opanowaliśmy. Przekleństwo wiedzy skutecznie pozbawia nas empatii. Gdy uczę się z moim dzieckiem angielskiego trudno mi zrozumieć dlaczego nie potrafi odróżnić  sytuacji, w której należy stosować czas continuous od tej, w której stosujemy simple. Jak można tego nie łapać? W takich momentach warto sobie przypomnieć, jak sami się uczyliśmy.  Wraca do mnie wspomnienie pierwszej lekcji niemieckiego. Dwa podstawowe pytania: Wie heisst du? Wo wohnst du?. Pamiętam, że dzień później nie umiałem tego powtórzyć bez patrzenia w notatki. Jak można tego nie łapać?

Aby wyeliminować przekleństwo wiedzy,  obojętnie czy to w biznesie, w edukacji czy kiedy tłumaczymy komuś, w jaki sposób upiec ciasto:

● postaw się po stronie odbiorcy, staraj się zrozumieć drugą osobę, być empatycznym;

● nie przyjmuj założeń co do tego co inni wiedzą;  nic bardziej nie irytowało mnie na wykładach niż sformułowanie: “ale Państwo to powinni już wiedzieć”;

● unikaj żargonu;

● używaj przykładów;

● poproś o informację zwrotną.

Bycie wielkim, w jakimś obszarze wiedzy czy umiejętności nie czyni nas wspaniałymi nauczycielami. Nikt z nas nie chce trafić na pierwsze wykłady z fizyki prowadzone przez Einsteina. Wiedza nie jest dobra lub zła, ale może być prawdziwym przekleństwem. Nie chodzi mi jednak o głęboko filozoficzny sens tego stwierdzenia. Nie o to, że głupcy mają łatwiej. Wiedza  staje się przekleństwem, gdy prowadzi do przyjęcia upraszczającego założenia: "skoro ja to wiem, Ty też powinieneś”. Myśląc w ten sposób bezwiednie  pozbawiamy się refleksji nad procesem uczenia się nowych rzeczy. Zapominamy o tym, jak dużo wysiłku kosztowało na zrozumienie rzeczy, które dzisiaj wydają się banalnie proste.

Gdy zastanawiałem się, dla kogo piszę ten artykuł przychodzili mi do głowy nauczyciele, naukowcy, biznesmeni, marketingowcy,  przyjaciele z którymi gramy w kalambury, no i oczywiście nasze kochane partnerki z ich nieodłącznym:  “Powinieneś się domyślić”. Proszę zdobądźcie się na odrobinę empatii – my dopiero się uczymy.