Tam też nie ma jednorożców. Jak zamieszkanie w innym kraju wpływa na nasze szczęście?
„Przyjechałem do Ameryki, ponieważ słyszałem, że ulice są wybrukowane złotem. Kiedy tu dotarłem, dowiedziałem się trzech rzeczy: po pierwsze, ulice nie były wybrukowane złotem; po drugie, w ogóle nie były brukowane; i po trzecie, miałem je wybrukować”.
- anonimowy włoski imigrant, początek XX wieku (tekst opublikowany w Ellis Island Museum)
W roku 2020 na świecie było 280 milionów imigrantów. Zdecydowana większość przeniosła się z kraju biedniejszego do bogatszego. Migranci, jak większość z nas, wierzą, że zyskując wyższy dochód staną się szczęśliwsi. Choć wzbogacenie nie jest jedynym powodem emigracji (Szwajcarzy i Norwegowie nie mieliby, gdzie się udać) pozostaje dominującym. Ludzie chcą zarabiać więcej, nie martwić się rachunkami i mieć więcej możliwości wchodzenia tam, gdzie przepustką są pieniądze. Inna sprawa czy im się udaje. W Europie, regionie w którym imigrantom wiedzie się relatywnie najlepiej, w porównaniu z osobami urodzonymi w krajach Unii, urodzeni poza nią: rzadziej pracują, częściej pozostają bezrobotni, mniej zarabiają; częściej wykonują pracę, która jest poniżej ich kwalifikacji (np. lekarki pracujące jako pielęgniarki lub opiekunki); częściej żyją w przeludnionych mieszkaniach i rzadziej są ich właścicielami. W całej Unii jedna trzecia migrantów jest zagrożona ubóstwem a wielu wykonuje prace, których po prostu nikt nie chce. W wielu miejscach na świecie: imigranci są dyskryminowani, oczerniani dla celów politycznych, pracują na najgorszych stanowiskach, żyją w wielkomiejskich enklawach biedy. Raport Międzynarodowej Organizacji Pracy sugeruje, że różnica między zarobkami obywateli danego kraju a migrantami posiadającymi te same kwalifikacje wynosi średnio 13% na korzyść tych pierwszych. W niektórych krajach jest znacznie większa; sięga nawet 42%. Ten obraz uzupełniają: niepewne zatrudnienie, kumulacja dyskryminacji w przypadku migrujących kobiet, nadreprezentacja imigrantów w niesprzyjających satysfakcji z pracy sektorach.
No dobrze, to tyle statystki opisujące obiektywne warunki życia. Ale przecież jest jeszcze coś mniej uchwytnego. Pakujesz całe swoje życie w trzy torby. Zostawiasz kąty rozpoznanej krzywizny. Zaczynasz od początku. Z dala od ludzi, których zwykłeś określać przyjaciółmi. Inwestujesz czas i wysiłek w tworzenie relacji. Nie robiłeś tego od dawna. Niepewność, nieznajomość, nowość. Inna mentalność ludzi wokół. Inna pora jedzenia obiadu. Inne barwy lokalnej drużyny. Nikt nie wie, czym jest Rejs czy Seksmisja. By załatwić sprawę w urzędzie nie wystarczy machanie rękoma i umiejętność zamawiania kawy. Po jakimś czasie, to co zachwycało podczas dwóch wakacyjnych tygodni, okazuje się być wersją demo, trailerem, pozorem.
Jest ciężko, ale jesteśmy szczęśliwi?
Mając w głowie te informacje pytanie o to, czy migracja przyczynia się do szczęścia, wydaje się być nietrafione, jak róż na stypie. A może jednak nie jest źle. Może zachwyt trwa. Otwierają się możliwości, z których korzystasz. Pozbawiasz się obaw, które wypchnęły cię z kraju?
W roku 2018 na potrzeby World Happiness Report naukowcy zbadali szczęście 36 tysięcy osób, żyjących w 150 krajach, z których każda była imigrantem w pierwszym pokoleniu. A zatem badano tych, którzy nie urodzili się w kraju, w którym mieszkali.
I co się okazało?
Statystycznie życie przeciętnego imigranta jest niewiele gorsze od tego, jakie przypada w udziale ludziom urodzonym w danym kraju.
Ich poziom szczęścia jest niemal równie wysoki. Choć żyje im się trudniej, oceniają swoje życie podobnie. Sugeruje się, że po osiedleniu się w innym kraju nasze szczęście w ¾ osiąga taki sam poziom, jak szczęście mieszkańców kraju, do którego przybyliśmy. Pozostała ¼ to nasze dziedzictwo. Migrując, gdzieś między bieliznę na zmianę i wyjściową koszulę, wciskamy do walizki szczęście Polaka, Ukraińca czy Syryjczyka. Jesteśmy nim naznaczeni. Obojętnie gdzie trafimy, ono będzie z nami. W jednej czwartej będzie decydowało o tym, jak bardzo będziemy szczęśliwi żyjąc z dala od swojej ojczyzny.
Takie dane poddają w wątpliwość sens przenoszenia się między krajami o podobnym poziomie szczęścia, a już na pewno do osiedlania się w krajach, w których ludzie są mniej szczęśliwi. Migrujący pomiędzy takimi krajami jak: Stany Zjednoczone, Kanada, Australia i Nowa Zelandia nie byli ani szczęśliwsi ani mniej szczęśliwi. Z kolei osoby, które opuściły Europę Zachodnią aby zamieszkać w Europie Wschodniej, nie oceniały swojego życia w nowym kraju jako lepszego niż wcześniej. Jednakże, gdy przyjrzymy się tym, którzy przenieśli się z krajów Afryki Subsaharyjskiej do Europy Zachodniej, zaobserwujemy wzrost szczęścia o blisko 1/3.
A zatem: najważniejszym czynnikiem wpływającym na szczęście jest to skąd i dokąd ludzie migrują, z jakiego kraju wyjeżdżają, i do jakiego trafiają. A ponieważ dominującym kierunkiem migracji są kraje, w których jakość życia jest wyższa, nie zaskoczą nikogo globalne dane pokazujące, że sprzyja ona zwiększaniu szczęścia, średnio o 9%. Średnia ta niewiele nam jednak mówi, gdy odnosimy ją do grup czy jednostek. Musimy pamiętać, że porównywanie emigrantów, z tymi, którzy zostali w kraju, jest po prostu błędne. Okazuje się, że na emigrację częściej decydują się osoby relatywnie szczęśliwsze. Ten sam problem dotyczy porównywania z lokalsami. Selekcja osób decydujących się wyjechać sprawia, że nie są oni reprezentatywni dla społeczeństwa, z którego się wywodzą. Przykładowo osoby przybywające do Niemiec są bardziej otwarte na nowe doświadczenia i lepiej niż Niemcy radzą sobie z podłym trio: strachem, zazdrością i gniewem.
Polacy nie wpisują się w schemat
To Was pewnie zainteresuje: Polacy idą pod prąd globalnych trendów. Migrujący do Europy Zachodniej Rosjanie, Turcy czy Rumunii okazują się być szczęśliwsi, niż ich rodacy, którzy pozostali w domu. Z Polakami jest odwrotnie: w niedalekiej przeszłości mieszkający na obczyźnie okazywali się być mniej szczęśliwi niż, ci którzy zostali. Zrozumiałbym gdyby to chodziło o XIX wiek; Pan Tadeusz, Latarnik, Mazurek Dąbrowskiego. Ale dzisiaj? Gdy można wrócić, kiedy się tylko zechce? Nie takie odnosiłem wrażenie patrząc na Facebooka przyjaciół i znajomych mieszkających poza granicami.
Do wyjaśnienia pozostaje jeszcze mechanizm, który doprowadza do tego, o czym pisałem. Jak to się dzieje, że migrujący w dużej części przesiąkają szczęśliwością społeczeństw, do których przybywają, pomimo tego, że ich warunki życia są zwykle gorsze od mieszkańców danego kraju? Tak do końca to nie wiemy. Snute są jednak pewne przypuszczenia. Jedno z dominujących nawiązuje do wpływu porównań na nasze szczęście. Zwykle w najgorszej sytuacji materialnej są imigranci w pierwszym pokoleniu, tzn. ci którzy opuścili swój kraj by zamieszkać gdzie indziej. Warunki życia osób urodzonych na obczyźnie są już relatywnie lepsze. O ile jednak pierwsze pokolenia porównują swoją sytuację z ludźmi żyjącymi w kraju, z którego wyjechali; o tyle drugie i kolejne pokolenie porównuje się z ludźmi z kraju, w którym mieszkają. Choć drugie pokolenie jest zwykle bogatsze od pierwszego, to poziom ich szczęścia okazuje się być taki sam. A zatem nasi znajomi z mediów społecznościowych rzeczywiście mogą czuć się szczęśliwi: „zobaczcie, jak mi się udało, mam więcej niż wy, chociaż pracuję w barze”, ale ich dzieci już to nie zadowoli, będą musiały mieć tyle co Anglik, Niemiec czy Amerykanin.
Pisząc ten tekst i myśląc o konkretnych ludziach nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystkie uogólnienia więcej ukrywają niż wyjaśniają. Po raz kolejny dostrzegłem ograniczoność ludzkiego poznania i nauki, jako sposobu zgłębiania wiedzy o człowieku. Naukowcy zwykle sporo wiedzą o warunkach życia ludzi, ale niewiele, gdy chodzi o codzienne doświadczenia. Gdy zapytałem moich Czytelników na Facebooku o ich doświadczenia z emigracji wskazywali, że bywa różnie: trudności z zaaklimatyzowaniem, samotność, tęsknota za krajem, zwyczajami, wartościami. Jednorożce nie biegają po tęczy. Ważni okazują się być ludzie; ci, których zostawiamy za sobą i ci, których poznajemy. Przyznam, że czasami kusi mnie by być gdzie indziej. Raczej nie na stałe. Na jakiś czas. Mam jednak w sobie głębokie przeświadczenie, że moje szczęście podąży za mną, gdziekolwiek się udam.