Rób to co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia. Bzdura
Wybierz robienie tego co lubisz, a nigdy nie będziesz narzekał na swoją pracę. No cóż, badania pokazują, że napisy na kubkach raczej nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości.
Znajdź to co kochasz. Rób to co kochasz. A nie będziesz już więcej pracował. Słyszeliśmy albo czytaliśmy to niezliczoną liczbę razy. Powtarza się to na motywacyjnych speechach, umieszcza na tle zachodu słońca na Facebooku, haftuje na koszulkach i poduszkach. Nie wspomnę już o większości akademii na zakończenie roku w szkołach i uniwersytetach.
Szukamy zajęcia, które przyniesie satysfakcję i spełnienie. Tym częściej tak myślimy im silniej trwamy w przekonaniu, że praca którą teraz mamy jest nudna i męcząca bo do nas niedopasowana. Gdybyśmy tylko mogli robić coś innego, coś co nas pasjonuje. Taka wizja kusi, jak książę na białym koniu i znalezienie lampy Aladyna. To jak, bajkowy romans; chcemy wierzyć, że istnieje ktoś, kto zmieni nasze życie na lepsze, tak samo jesteśmy przekonani, że musi istnieć praca, którą pokochamy, i która będzie nas bawić. No bo przecież innym się udaje. Żadnym problem nie jest znalezienie na YouTube kogoś, kto chętnie opowiada, jak porzucił, to co robił i dziś żyje pasją. A w badaniach naukowych i w codziennych obserwacjach natrafiam na ludzi, którzy byli gotowi poświęcić swój dochód, po to, by robić w życiu coś, co ich pasjonuje. Do tej grupy często zaliczają się naukowcy, którzy zamiast pracować w biznesie, poświęcają się pracy naukowej, ale jest też wielu wolonatriuszy. Takie osoby potwierdzają, że pieniądze to jedno, ale satysfakcja z wykonywania swojej pracy bywa równie ważna, a czasami nawet ważniejsza od dochodu.
A jednak.
Dyrektor generalny Apple Tim Cook powiedział kiedyś, że znajdując prace, która nas pasjonuje, będziemy pracować ciężej niż moglibyśmy się tego spodziewać. Co zatem różni pasjonatów od tych, którzy po prostu dużo i ciężko pracują? Ci pierwsi nie mają nic przeciwko ciężkiej pracy. W podobnym tonie wypowiada się Arthur Brooks, profesor szkoły biznesu na Harvardzie, mówi wprost: wiara w to, że praca staje się przyjemnością i jest pozbawiona trudu to świetny sposób by zrujnować sobie życie.
Nie spodobało się? Boli? Budzi się w Was sprzeciw? Skoro jesteśmy pasjonatami tego, co robimy, to jak to możliwe, że nie jest to wyłącznie źródłem słodyczy? Gdybym tylko mógł być: …. w tym miejscu umieśćcie proszę nazwę wymarzonego zajęcia… bylibyśmy spełnieni i szczęśliwi.
Zwykle tak się nie dzieje. O powodach tego pisałem już wcześniej wskazując, że wielu z nas tak naprawdę nie wie, co jest naszą pasją, mylimy przyjemność czegoś robionego z doskoku z codzienną rutyną zawodu. Żyjemy wizją zbudowaną na podstawie wycinków rzeczywistości, wypaczoną obrazem z seriali, filmów, książek i opowiadań znajomych. (W jednym z badań niemal 60% respondentów przyznało, że wybór pracy był w jakimś stopniu spowodowany książkami, które przeczytali, grami wideo lub, to najczęściej, tym co zobaczyli w telewizji.)Na tych rzeczach nie będę się zatrzymywał, bo już kiedyś o tym pisałem.
Zwrócę uwagę na coś innego: myślenie w oparciu o symbole i okrutny optymizm.
Zacznijmy od symboli. Tworząc idealne wizje idealnego życia zatrzymujemy naszą refleksję na poziomie haseł, abstrakcji, słów, które bardziej ukrywają niż odkrywają przed nami rzeczywistość. Dajemy się skusić widokiem zdjęcia promocyjnego, opakowaniem, iluzją. Tymczasem myślenie o pracy jako pasji wymaga od nas przejścia do konkretów. To może być niemiłe; jak przeskok od myślenia o steku do uświadomienia sobie, że mamy na talerzu kawał martwej krowy z odrobiną przypraw.
W książce Think Big, profesorka z London School of Economics, Grace Lordan namawia nas do tego, by myśląc o swojej wymarzonej pracy skupić się na czynnościach, jakie przyjdzie nam wykonywać, zamiast na nazwach zawodów albo na stylu życia, który jak sądzimy zapewni nam wykonywanie określonej pracy. Często nasze wyobrażenie na temat pracy zawiera się w słowach symbolach. Będę dziennikarzem, blogerem, pisarzem, lekarzem czy prawnikiem – ale co to tak naprawdę znaczy? Będę jeździł drogą furą, jadał kolację z gwiazdami kina albo jak gitarzysta rockowy z piosenki Dire Straits będę miał „pieniądze za nic, i laski za darmo”. Skupianie się na korzyściach z osiąganej pozycji, również bywa złudne. Lordan namawia nas by myśląc o wymarzonej profesji, skupić się czynnościach; na tym, jak rzeczywiście wygląda praca i codzienność ludzi pracujących w określonym zawodzie.
Jeżeli będę lekarzem, jeżeli będę pisarzem, to co w związku z tym będę robił każdego kolejnego dnia. Kiedy sobie odpowiemy na to pytanie; musimy pytać dalej: to czy ja naprawdę lubię to robić? W mojej ocenie, 70% pracy naukowca to czytanie, więc jeżeli nie lubimy czytać, a kusi nas praca, błyskotliwego, a jakże, badacza, wybierając tę ścieżkę szybko doświadczymy rozczarowania. Nie będzie wtedy ważne czy zdobywamy tytuły naukowe, nagrody i awanse. Żyjemy w piątek, środę i w poniedziałek rano, a nie w latach, dziesięcioleciach, czy w biografii osiągnięć zawodowych. Jeżeli za bardzo skupiamy się na nazwie zawodu zwyczajnie omijamy to, czym na co dzień zajmują się ludzie ten zawód wykonujący. Pisze o tym Tim Urban w tzw. teorii pixela. Teoria pixela to idea, że choć nasze życie to duży obraz my żyjemy tylko w jednym pixelu, w danym momencie wypełniamy tylko jedną małą krateczkę. Mamy skłonność do myślenia o naszym życiu w dużym wymiarze a tymczasem ono wydarza się tu, w tej chwili.
Okrutny optymizm
Znajdowanie pasji w pracy może być postrzegane, jako coś co Lauren Berlant nazywa „okrutnym optymizmem”. Jego idea sprowadza się do tego, że pragnienie czegoś, samo w sobie może być przeszkodą do stawania się lepszym, rozwijania się. Najłatwiej to zrozumieć na poziomie uczuć, które nam towarzyszą, gdy tęsknimy za tortem czekoladowym, będąc na diecie albo za partnerem, którego porzuciliśmy, uświadamiając sobie toksyczność związku. Opisany przez Berlant optymizm jest „okrutny” ponieważ podtrzymuje fantazje na temat lepszej przyszłości, możliwej zmiany, innym, lepszym, wydarzającym się gdzie indziej życiu, mimo, że rzeczywistość nie przynosi spełnienia tych oczekiwań.
Odnieśmy okrutny optymizm do pracy a znajdziemy osobę, która silnie wierzy, że odnalezienie swojej pasji w pracy przyniesie jej pełnię satysfakcji, sukcesu i spełnienia. Gdybym poszukiwał symbolu okrutnego optymizmu to wybrałbym Kojota ze starych kreskówek o Strusiu Pędziwietrze.
Wyobrażamy sobie, że odkrycie naszej prawdziwej pasji w pracy przyniesie nam zaspokojenie, wprowadzi w nasze życie ład i wyprze to, co złe. Ale co, gdy kolejne przejście okazuje się wielkim niewypałem? No cóż, wtedy sięgamy po ten sam stary przepis - kolejna dawka fantazji i nadziei, bo przecież następnym razem musi być lepiej! To jak gra w karty z samym sobą, gdzie zawsze liczymy na inną kombinację, która przyniesie wygraną.
Okrutny optymizm utrzymuje nas w stanie stagnacji, topi w bajorze nierealistycznych oczekiwań, a wszystko to sprawia, że się nie zmieniamy i nie rozwiązujemy naszych problemów. Przywiązanie do pasji i chęć podążania za nią w pracy zwykle na początku są bardzo motywujące, ale sprawiają, że przymykamy oczy na skrzeczącą rzeczywistość. Często nie rozróżniamy, że czymś innym jest pasja do pisania a czymś innym bycie zawodowym pisarzem. Czymś innym odnajdywanie się w opiece nad zwierzętami a czymś innym prowadzenie gabinetu weterynaryjnego. W efekcie, okrutny optymizm może prowadzić do powtarzającego się cyklu rozczarowań i nadziei, w którym osoba utrzymuje się w złudzeniach, że następnym razem sytuacja się zmieni.
Jednakże, gdy rzeczywistość nie odpowiada tym oczekiwaniom, a praca nie spełnia wyobrażeń o pasji, osoba może wciąż utrzymywać tę nadzieję i fantazje o znalezieniu idealnego zajęcia. W efekcie, okrutny optymizm może prowadzić do powtarzającego się cyklu rozczarowań i nadziei, w którym osoba utrzymuje się w złudzeniach, że następnym razem sytuacja się zmieni. Okrucieństwo optymizmu opisanego przez Lauren Berlant bierze się również z faktu, że na końcu, gdy kolejne próby nigdzie nie prowadzą, winnego niepowodzeń dostrzegamy w sobie.
Badacze zauważyli też coś niepokojącego. Pełni pasji pracownicy to spełnienie marzeń pracodawców. Wystarczy takiemu zapewnić snickersy za nadgodziny i już. Większa pasja zwykle oznacza więcej wysiłku i mniej snu, a niekoniecznie wyższe wynagrodzenie. Czasami to celowy, świadomy zabieg; pracodawcy wykorzystują pasjonatów. No, ale kto potrzebuje pieniędzy, gdy oddaje się swoim namiętnościom?
Zbierzmy to co najważniejsze. Zmęczeni i sfrustrowani swoją pracą wyobrażamy sobie, że robiąc coś innego bylibyśmy szczęśliwsi. Bywa, że to się sprawdza, choć czasami oznacza, niższe zarobki i więcej obowiązków. Częściej jednak jest drogą donikąd. Wyznaczając sobie cele bazujemy na nierealistycznym obrazie; jak tysiące młodych ludzi, którzy zgłosili się do wojska po premierze filmu „Top gun”. Ograniczmy się do nazw i tytułów: muzyk, pisarz, żeglarz albo skojarzeń; drogie garnitury prawników i genialne diagnozy doktora House’a, nie myśląc przy tym o konkretnych czynnościach, które wykonują ludzie pracujący w tych zawodach. Wybór pracy, będącej naszą pasją, z jednej strony grozi nam zmienieniem motywacji wewnętrznej (robię bo chcę) na motywację zewnętrzną (wykonuję moją pracę bo mam deadline, bo mi za to płacą) a jednocześnie czyni nas bardziej wrażliwym na wykorzystywanie przez pracodawców. W końcu: ciągłe wyobrażanie sobie, że moglibyśmy mieć pracę, która przynosi nam więcej spełnienia i radości to często droga wprost do rozczarowań i niespełnionych nadziei, za które będziemy winić samych siebie.
Co z tego wziąłem dla siebie? No cóż, przestałem myśleć o tym, jaką pracę chcę wykonywać, a częściej się pytam, co lubię robić. Coraz częściej się przekonuję, że można zmienić to co robimy tak, by bardziej odpowiadało to nam samym. To nierozsądne – powiecie. Odpowiem słowami jednego z moich ulubieńców George Bernarda Shawa:
Człowiek rozsądny przystosowuje się do świata; nierozsądny nie ustaje w próbach przystosowania świata do siebie. Zatem cały postęp zależy od ludzi nierozsądnych.