Prawo Cunninghama - czyli o korzyściach z udawanej głupoty

To oczywiste, że Internet dostarczy Ci wiarygodnej informacji a płetwal błękitny to największa ryba w oceanie.

Prawo Cunninghama  - czyli o korzyściach z udawanej głupoty

Znacie to?

Opowiadasz historię, o tym co ci się kiedyś przytrafiło podczas wakacji w Hiszpanii. Lata temu, kiedy jeszcze jeździłeś stopem po Europie, dotarłeś do Grenady. Wspominasz uśmiechnięte twarze i życzliwość kierowców, ze szczegółami opisujesz uroki Alhambry i pizzę zjedzoną z widokiem na zamek.

Alhambra to pałac nie zamek

To zdanie, wypowiedziane przez jednego ze słuchaczy działa jak tama na drodze strumienia twoich słów.

No i?  Jakie to ma znaczenie?
Żadne, ale Alhambra nie jest zamkiem.

Niektórzy kochają mieć rację. Zawsze. Bez względu na koszty. Bez względu na korzyści.

Uwielbiają poprawiać, prostować, wyjaśniać ci, jak bardzo się mylisz. Pokazywać, jak bardzo oni mają rację.

Robisz to za szybko.
Za wolno.
Dodaj przyprawy.
Zmniejsz ogień.
Sól na końcu bo fasola będzie twarda.
Kolumb wcale nie odkrył Ameryki, a Kopernik była kobietą.

Nietrudno dostrzec to wśród internautów. W komentarzach pod artykułami opublikowanymi w Internecie zwykle pojawiają się takie, które kompletnie nie wiążą się z treścią, ale skupiają się na jakimś elemencie, de facto mało istotnym, dla całości. Gramatyczna policja, językowi puryści, ale też wytrawni znawcy tematu, spałują cię werbalnie, by pokazać, że mają rację. Jak w rzadkim odruchu samokrytyki napisał jeden z nich:

Kompulsywnie poprawiam wszystkich, za każdym razem, gdy mówią lub robią coś, co jest niepoprawne. Gdy widzę, że ktoś popełnia błąd, muszę go poprawić, a jeśli kontynuuje, zaczynam wierzyć, że jest niedouczony i szczerze mówiąc głupi.

A gdyby tak dało się wykorzystać ludzką skłonność do poprawiania innych do celów użytecznych?

Próbowaliście kiedyś w Internecie zadać pytanie, na które odpowiedź żywo was interesuje?

I co się wtedy stało?

Sam tego nie robiłem, ale przeprowadzając badania często analizuję fora internetowe. Nierzadko natrafiałem na dyskusje rozpoczynające się od pytania,  pod którymi nawet po kilku latach nie znalazła się żadna odpowiedź. Ewentualnie, jak w przypadku dyskusji zainicjowanej przez turystę planującego wizytę w Polsce; na pytanie, jakie miejsca oprócz Krakowa i Warszawy koniecznie trzeba odwiedzić w naszym kraju? Udzielono jednej odpowiedzi: „Żagań”.

Ten kto prowadzi zajęcia ze studentami z żartów o braku odpowiedzi na zadane pytanie się nie śmieje.

A może by tak, zamiast zadawać pytanie, zrobić błąd? Udać ignorancję.  W sali uniwersytetów to może się nie sprawdzić. Z wielu powodów studenci nie kwestionują tego co mówi prowadzący, nawet gdy ich zdaniem nie ma racji. Ale w internecie? Gdy poprawiacz czy cenzor skryty za zasłoną anonimowości może do woli głosić swoje poglądy i dzielić się wiedzą? To może zadziałać. Tak przynajmniej wynika, z prawa Cunninghama; które sprowadza się do stwierdzenia, iż najlepszym sposobem na uzyskanie właściwej odpowiedzi w Internecie nie jest zadawanie pytań, ale opublikowanie złej odpowiedzi.

Wykonam robotę za krytyków: Tak wiem, prawo Cunninghama to nie prawo – bo aby coś było prawem naukowym musi być udowodnione i zweryfikowane. A przy tym to twierdzenie wcale nie pochodzi od Cunninghama. On tego nie powiedział.

A jednak, choć Cunningham wypiera się tych słów, i brak jest naukowych badań potwierdzających tę zasadę, wydaje się, że coś w niej jest.

Ludzie po prostu uwielbiają poprawiać innych, szczególnie gdy mają rację. Przypomnijcie sobie to, jak się czuliście, gdy ktoś z silnym przekonaniem głosi coś, co, jak dobrze wiecie, jest nieprawdą?  Czuliście chęć reakcji, przymus sprostowania, wyjaśnienia, przedstawiania prawdy, powołania się na fakty? Jeżeli tak, to już rozumiecie dlaczego chcąc uzyskać poprawną odpowiedź, nie należy zadawać pytań. Warto ominąć ten punkt, i po prostu wpisać coś co nie jest prawdą. Reszta internetu radośnie i z pasją wyjaśni wam dlaczego jesteście w błędzie.

Większość z nas lubi wiedzieć, choć nie oznacza to od razu, że będziemy dążyć do tego, by zawsze mieć rację. W codziennym funkcjonowaniu powstrzymujemy się od poprawiania innych i wytykania im błędów. Całe szczęście opieramy się na wypływającej z, a jakże, czystych i nieegoistycznych pobudek chęci naprawienia tego, co inni spartolili. Kto wie? Może to instynkt samozachowawczy? Naukowcy już dawno udowodnili, że nie lubimy tych, którzy nas poprawiają, tak samo jak nie znosimy tych, którzy wszystko wiedzą. Jednak internet i dyskusje z nieznajomymi to całkiem inna historia. Tu nie ma długotrwałych relacji, a liczy się tylko to, kto jest zwycięzcą.

Prawo Cunninghama podpowiada, że proszenie ludzi o zrobienie czegoś może okazać się nieskuteczne. Zadając pytanie, niejako zapraszasz kogoś do interakcji, ale na swoich warunkach. Ludzie chcą wierzyć, że działanie wypływa z ich własnej decyzji. Ten efekt uzyskujemy świadomie popełniając błąd. Merytoryczna pomyłka czy niepoprawna odmiana przymiotnika same w sobie nie stanowią prośby o reakcję. Dlatego, jeżeli ktoś postanowi je poprawić, czuje, że robi to na własnych warunkach. To wciąga.

W języku francuskim, którym się nie posługuję, podobno jest takie powiedzenie: „głoś kłamstwo, aby poznać prawdę”. Choć prawo Cunninghama przemawia do mojej intuicji budzi też wątpliwości. W przypadku internetowych dyskusji wymaga bowiem wiary w to, że inni znają prawdę, którą chcą się podzielić. Tymczasem, gdy czytam dyskusje internetowe nie mogę pozbyć się wrażenia, że główną motywacją większości internautów jest po prostu chęć niezgadzania się.

Tym co przemawia za słusznością prawa Cunninghama jest fakt, że mechanizm w nim zawarty wykorzystywano z powodzeniem już wcześniej. Mistrzostwo w tym zakresie zaocznie zostało przypisane Sokratesowi. Wcielając się w rolę nierozgarniętego chłoptasia filozof najpierw wyrażał podziw dla mądrości swoich rozmówców, po czym, poprzez zadawanie pytań, doprowadzał ich do zwątpienia w posiadaną wiedzę. Sokratejska ironia polega na tym, że udajesz, że czegoś nie wiesz, aby się czegoś dowiedzieć, lepiej zrozumieć, poznać. Inną postacią, która sięgała po to rozwiązanie był porucznik Columbo. Dla tych, którzy nie pamiętają, ubrany w sprany prochowiec bohater serialu kryminalnego, zwykle niedoceniany przez przestępców policjant, który wykorzystuje swój nieprofesjonalny image by wydobywać informacje od geniuszy zła.

Również poza siecią prawo Cunninghama okazuje się mieć bardzo praktyczne zastosowanie; choćby wtedy, gdy grupie brakuje decyzyjności. Chcemy wybrać się gdzieś,  gdzie moglibyśmy nieco zintegrować się z kolegami i koleżankami z pracy. Zadaj pytanie: to dokąd idziemy?, a natrafisz na puste spojrzenia i teksty w rodzaju „no nie wiem”. Powiedz: „no to idziemy na kręgle” a ujawnią się przeciwnicy i zwolennicy, co pozwoli zrozumieć, co dla innych jest ważne. Podobnie działa technika sprowadzająca podejmowanie decyzji do rzutu monetą. Nie możesz się zdecydować, na jaki film wybrać się do kina? Rzucasz monetą, reszka to film A, orzeł film B. Wcale nie musisz iść na to, co wynika z rzutu monetą – ale wynik losowania wywoła reakcję emocjonalną; poczujesz ulgę albo żal, niepokój albo satysfakcję. Przyglądając się swoim emocjom lepiej rozumiemy, czego tak naprawdę w tym momencie chcemy.

Mnie do prawa Cunninghama przekonało rodzicielstwo. Kiedy dziecku pokażesz obrazek słonia i zapytasz:

Co to jest?

Nie okaże entuzjazmu. Nie zainteresuje się. Przecież to oczywiste.

Nazwij słonia borsukiem, a każdy kaszojad, z wypiekami na twarzy, będzie Cię przekonywał, że to słoń.