Niewierni. Czy po siedmiu latach małżeństwa przychodzi czas na zdradę?

Twierdzenie, że to po siedmiu latach zaczynamy odczuwać silne pragnienie zakosztowania niewierności okazuje się być dość mocno naciągane.

Niewierni. Czy po siedmiu latach małżeństwa przychodzi czas na zdradę?
Image by Gerd Altmann from Pixabay

Choć może nie przypomnicie sobie tytułu filmu na pewno pamiętacie legendarną scenę, gdy podmuch z otworu wentylacyjnego metra unosi białą sukienkę Marilyn Monroe. I jeszcze te zmysłowo wypowiedziane słowa: „Czujesz ten wiatr spod ziemi? Jaki cudowny!”


Ten fragment okazał się być ważny.

Dla samej Marilyn – kręcenie tego fragmentu było bezpośrednim powodem rozpadu jej małżeństwa z baseballistą Joe DiMaggio a sama scena stała się jedną z najbardziej kultowych w historii kina.

Dla aktora grającego główną rolę męską: Toma Ewella – za rolę obok Marilyn przyznano mu Złoty Glob.

Dla filmu: owiane aurą skandalu „The Seven Year Itch” – co może być tłumaczone jako „świerzbienie”, ewentualnie „pragnienie”, siódmego roku – w Polsce konserwatywnie „Słomiany wdowiec” – szybko zaskarbiło sobie uznanie publiki.

W końcu dla psychologii, również tej popularnej: film pozostawił w umysłach wielu małżonków strach przed tym, co się stanie po siedmiu latach małżeństwa.  Wszystko dlatego, że główny bohater Richard, mężczyzna, którego rodzina wyjechała na wakacje, wykorzystuje czas w samotności na fantazjowanie o uwiedzeniu zmysłowej Marilyn. To sprawiło, że powstało i upowszechniło się przekonanie, że nad małżeństwami z siedmioletnim stażem zbierają się ciemne chmury. A jak jest naprawdę?

Popatrzmy na badania. Okazuje się, że jest coś na rzeczy, choć niekoniecznie dużo.

Pierwsze siedem lat małżeństwa bywa zdradliwe. Małżonkowie uczą się siebie nawzajem. Pojawiają się dzieci. Satysfakcja z małżeństwa spada. Gaśnie żar, blednie ekscytacja.  Partnerzy przestają być w sobie zakochani nienaturalnie intensywnym uczuciem. Pojawiają się konflikty.

W anonimowym badaniu, którego wyniki opublikowano w Journal of Sex Research pytano uczestników, mających przynajmniej roczny staż małżeński o to, jak oceniają swoje prawdopodobieństwo bycia niewiernym. Badanych podzielono na trzy grupy: tych z krótkim stażem (mniej niż 5 lat), średnim (6-10 lat) i długim (11 i więcej lat). Okazało się, że to osoby z tej ostatniej grupy, ci którzy pozostawali w małżeństwach ponad 10 lat, oceniali prawdopodobieństwo swojej zdrady jako największe. Na drugim miejscu były osoby ze średnim stażem, a na końcu te z najkrótszym.  Z tym jednak zastrzeżeniem, że długość stażu w różny sposób łączyła się z prawdopodobieństwem zdrady u mężczyzn i u kobiet. W przypadku mężczyzn postrzegane prawdopodobieństwo zdrady rosło wraz z długością trwania małżeństwa. Z kolei u kobiet największe prawdopodobieństwo zdrady zaobserwowano w grupie środkowej, gdy staż małżeński mieścił się między 6 a 10 lat. Ryzyko niewierności, jako mniej prawdopodobne uznawały kobiety będące w na początku związku, jak i te mające długi staż. Myśląc o wynikach pamiętajmy jednak że badanie, choć anonimowe, opierało się na deklaracjach osób badanych, a nie na ich obserwowanych zachowaniach.

W innych badaniach, przeprowadzonych wśród  Amerykanów wykazano, że w przypadku kobiet przypadki zdrady rzeczywiście były najczęstsze w siódmym roku małżeństwa, a po tym okresie prawdopodobieństwo niewierności  malało. U amerykańskich mężczyzn jest inaczej; choć oni też często zdradzają w okresie około siódmego roku po ślubie, i podobnie jak u kobiet po tym roku prawdopodobieństwo zdrady maleje, jednak dzieje się tak tylko do około 18 roku związku– potem ryzyko skoku w bok znowu rośnie i w okolicach 30 lat od ślubu bywa nawet wyższe niż po siedmiu latach.

Pośrednim dowodem na istnienie świerzbienia siódmego roku mogą być też dane o rozwodach. Spis ludności przeprowadzony w USA w 2021 r. wykazał, że liczba rozwodów gwałtownie rośnie po 8 latach wspólnego życia.

A jak jest u nas?

W Polsce każdy rok trwania związku zwiększa prawdopodobieństwo wykorzystania okazji do zdrady, a kobiety i mężczyźni mniej więcej tak samo często te okazje wykorzystują (około 1 na 4).

Z badań przeprowadzonych lata temu przez profesora Zbigniewa Izdebskiego wynika, że do zdrady partnera w ciągu ostatnich 12 miesięcy przyznało się 8% Polaków i 6% Polek w wieku 15-49 lat. A do zdrady w ogóle (nie tylko w ostatnich miesiącach) przyznał się co czwarty mężczyzna i niemal co siódma kobieta. Jednak, jak można przeczytać w Roczniku Demograficznym GUS liczba rozwodów jest tak samo duża dla osób ze stażem między 5 a 9 lat, jak i dla tych, którzy mają staż między 10 a 14 lat – w obu tych grupach rozwodzi się 20% par.

Co  takiego dzieje się po siedmiu latach? Przecież ludzie nie budzą się w siódmą rocznicę ślubu z przekonaniem, że to teraz; to teraz musi się coś stać, skok w bok, romans, niewierność. Szczerze, nie wierzę, że siedem lat związku to jakiś szczególny moment. Dowody naukowe na ten temat są co najwyżej słabe, a używana argumentacja po części jest zwykłym naciąganiem – w psychologii nazywa się to błędem potwierdzenia. Chcąc coś udowodnić, poszukujemy i filtrujemy informacje tak, by potwierdzały nasze wcześniejsze przekonania. W efekcie odrzucamy albo nie dostrzegamy tego co stoi w sprzeczności z tym, w co chcemy wierzyć. To dlatego zwolennicy poglądu, zgodnie z którym siedem to liczba niebezpieczna dla małżeństw, posiłkują się odległymi analogiami. Na przykład popularne jest twierdzić, że liczba siedem jest niebezpieczna dla par, bo większość naszych dzisiejszy znajomych nie będzie nimi za siedem lat. Siedem pojawia się też w analizach rynku nieruchomości: większość Amerykanów przeprowadza się średnio  co siedem lat. Gdyby jeszcze tego było mało: hardcorowi astrolodzy uważają, że co siedem lat w kosmosie następują zmiany, które wpływają na nasze życie. Na świecie jest siedem kontynentów, w tygodniu jest siedem dni, w muzyce wyróżniamy siedem nut, a biolodzy sugerują, że co siedem lat komórki naszego ciała się wymieniają. A, i nie zapominajmy, większość bajek zaczyna się od słów: „za siedmioma górami, za siedmioma rzekami”. Poza wątpliwymi analogiami, źródłem naszego przekonania, o tym, że kryzysy przychodzą po siedmiu latach może być zdroworozsądkowy urok tego twierdzenia. Kiedy się zakochujemy nasz mózg tonie w poprawiającym samopoczucie koktajlu neuro-chemikaliów. Jesteśmy podekscytowani obecnością drugiej osoby i wizją wspólnej przyszłości. Po tym jak mija haj miesiąca miodowego, pary przestają pławić się we wzajemnym zauroczeniu, a gniazdo orła powstające w miejscu, w którym mężczyzna się rozebrał przed pójściem do kąpieli, przestaje być słodkie. Partnerzy siadają do negocjacji, dzielą obowiązki, wymieniają się oczekiwaniami, przycinają skrzydła, dopracowują ostrość instrumentów oceniania, wymagają, a o poranku wyglądają i pachną, no… tak sobie. Wtedy też przestają być dla siebie odkryciem, nowością, tajemnicą. Po jakimś czasie mogą dokończyć zdanie rozpoczęte przez swojego partnera. Następuje moment braku podekscytowania; takie „kocham cię, ale nie jestem w tobie zakochany”.

To wszystko, plus, jak pokazują badania, obecność małych dzieci, sprawia, że po siedmiu latach … wcale nie w Tybecie - niektórzy mogą poczuć potrzebę zmiany. No cóż, część badaczy sugeruje, że dzieje się tak nie po siedmiu, ale wcześniej, po pięciu a nawet czterech latach. Warto bowiem pamiętać, że wiele par żyje razem czy długo się spotyka, już przed ślubem.

To wszystko ciekawe rozważania, ale musimy podkreślić jedno: to nie czas jest czynnikiem powodującym niestabilność w związku. Ludzie nie cierpią dlatego, że zegarek tyka. Nie rozglądają się za innymi potencjalnymi partnerami, bo wyrwali kolejną kartkę z kalendarza. Siedem, dziesięć, dwadzieścia, miesięcy czy lat samo w sobie, jest tylko miarą ilości czasu a nie tego, jak go wykorzystujemy.