Jak zostać geniuszem?
Nawet 10 tysięcy godzin treningu i ćwiczeń nie musi uczynić nas ekspertami.
W roku 1960 węgierski psycholog László Polgár rozpoczął eksperyment, którego wykonanie jemu i jego żonie Klarze miało zająć 25 lat. László latami badał losy setek ludzi uważanych za geniuszy w różnych dziedzinach i nabrał przekonania, że przy odpowiednim wychowaniu każdy człowiek może być genialny. Za zgodą i przy współpracy żony testował tę ideę na swoich trzech córkach. Od wczesnego dzieciństwa dziewczynki trenowały szachy. Efekt? Zuzanna wygrała swój pierwszy turniej szachowy mając zaledwie 4 lata. Czternastoletnia Zofia wygrała silnie obsadzony turniej w Rzymie, na dziewięć rozegranych partii wygrała 8 a jedną zremisowała, chociaż wśród uczestników byli szachowi arcymistrzowie. Jednak największe osiągnięcia miała trzecia z córek: Judit. Zdobyła tytuł arcymistrza mając zaledwie 15 lat, co w tamtych czasach czyniło ją najmłodszą osobą na świecie i pozwalało jej pobić rekord legendarnego Bobby’ego Fischera. Judit pozostawała na czele rankingu szachistek przez 25 lat, aż do momentu, gdy zrezygnowała ze swojej kariery. Osiągnięcia córek László Polgára były jego zdaniem dowodem na to, że geniusz nie jest wrodzony, ale bierze się z kształcenia i praktyki.
Eksperyment Polgara wpisuje się w długą dyskusję na temat źródeł geniuszu. Zawsze interesowali nas, ci którzy są od nas lepsi. Podziwiamy genialnych sportowców, błyskotliwych naukowców, niezwykłych kucharzy, muzyków czy aktorów. Spekulujemy na temat źródeł ich wybijających się ponad przeciętność umiejętności i osiągnięć. Starożytni doszukiwali się w tym boskiej interwencji. Naukowcy starają się znaleźć bardziej banalne, statystycznie potwierdzone, reguły. W dobie zachłyśnięcia się biologią, wielu dopatrywało się źródła geniuszu w tym, co wrodzone i przekazywane genetycznie. Kusi nas prostota tego typu wyjaśnień przez co łatwo im ulegamy. Tym bardziej, że nawet genialni naukowcy, mają problemy by wyjaśnić różnice między tymi, którzy są wybitni a tymi, którzy pozostają co najwyżej zwyczajni. Całą sprawę komplikuje fakt, że poziom opanowania jakiejś czynności jest efektem interakcji między tym co wrodzone i genetycznie uwarunkowane, a tym co ma charakter środowiskowy, w tym indywidualnych doświadczeń.
W roku 1993 szwedzki psycholog Anders Ericsson opublikował artykuł, z którego wynikało, że głównym wyjaśnieniem różnic w poziomie osiąganych umiejętności, była ilość czasu przeznaczanego na ćwiczenie. Ericsson i jego współpracownicy doszli do takiego wniosku badając skrzypaczki i skrzypków. Odkryli wtedy, że najlepsi spośród wszystkich, byli ci, którzy ćwiczyli najwięcej; ponad 10 tysięcy godzin, czyli więcej niż wynosiła średnia dla wszystkich badanych.
Koncepcję tę rozwinął i spopularyzował, choć jak zaraz pokażę błędnie, Malcom Gladwell w książce „Outliers, the story of success”. Gladwell stwierdza, że aby osiągnąć mistrzostwo w wykonywaniu jakiejś czynności, potrzeba 10 000 godzin ćwiczeń. Nie jest ważne czy chodzi o wirtuozerię w grze na skrzypcach, mistrzostwo retoryki, grę w szachy czy pisanie powieści – ćwicząc odpowiednio długo, każdy z nas może stać się światowej sławy ekspertem. W swojej książce Gladwell przytacza choćby przykład Beatlesów, którzy zanim stali się bogami estrady, między 1960 a 1962 pięć razy podróżowali do Hamburga, gdzie w nieco ponad półtora roku grali 270 razy, często po 5 lub więcej godzin. Wyliczono, że zanim John Lennon i spółka odnieśli swój pierwszy sukces wystąpili na scenie około 1200 razy. Ten i inne przykłady mają potwierdzać, że kluczem do bycia biegłym w dowolnej umiejętności, jest właściwe ćwiczenie przez około 10 tysięcy godzin.
The Beatles to interesujący przykład. Pobudza wyobraźnię, jak kroki słyszane w nocy w pustym domu stojącym na uboczu. Jednak by coś stało się regułą, musi charakteryzować się powtarzalnością, występować w większej populacji.
Pierwszym, który skrytykował koncepcję 10 tysięcy godzin był Anders Ericsson, ten sam którego badanie było punktem wyjścia dla Malcolma Gladwalla. Szwedzki psycholog natychmiast podkreślił, że w jego badaniu nie chodziło o ustalenie jakiejś magicznej granicy liczby godzin, która pozwala na bycie wirtuozem. Nie tyle bowiem chodzi o ilość ćwiczeń, ale o ilość ćwiczeń celowych: nakierowanych na podwyższanie poziomu i zdobywanie nowych umiejętności. Bezmyślnie powtarzając to samo, nie podwyższając poziomu trudności, nie urozmaicając zakresu wykonywanych czynności nie staniemy się lepsi. Podejmowane ćwiczenia muszą być nakierowane na rozwój określonej umiejętności. Naiwne praktykowanie tj. robienie czegoś ciągle tak samo tysiące razy nie pozwala zwykle wznieść się poza określony poziom.
Jakie warunki muszą być spełnione by ćwiczyć efektywniej?
- Po pierwsze, celowe ćwiczenie wymaga by zawsze mieć jasno określone, konkretne cele. To pozwala nam ocenić jakość tego co robimy i obserwować zmiany, jakie zachodzą w dłuższym okresie.
- Po drugie, tym co służy uzyskiwaniu lepszych rezultatów jest skupienie uwagi na tej aktywności, której jakość wykonywania chcemy zwiększyć.
- Po trzecie, potrzebujemy mechanizmu, który zapewni nam informację zwrotną– feedback. Takie informacje są kluczowe do identyfikowania obszarów wymagających poprawy i projektowania przyszłych działań.
- Po czwarte; właściwe ćwiczenie wymaga wyjścia poza strefę komfortu. Innymi słowy musimy robić coś, co dla nas trudne, przekraczać, odrobinę, obecny poziom umiejętności.
Stosując te reguły zmieniamy cel treningu z poziomu automatycznego wykonania opanowanych umiejętności na ciągły rozwój. Do tego jeszcze dodajmy dwie rzeczy, które mogą być kluczowe dla osiągnięcia wirtuozerii.
Pierwszą z nich jest wiedza na temat tego, co sprzyja a co niekoniecznie sprzyja osiąganiu najlepszych wyników. Drugą jest przewodnik; trener lub nauczyciel – osoba, która zaprojektuje trening, ćwiczenia tak, by służyły one uzyskiwaniu lepszych wyników.
To dlatego w artykule Ericssona nie znalazło się choćby słowo o tym, że każdy może zostać ekspertem w dowolnej dziedzinie, nawet jeżeli ma na zbyciu 10 tysięcy godzin.
Zasadę 10 tysięcy godzin wzięli też na cel badacze z Princeton. Doktor Brooke Macnamara razem ze swoimi współpracownikami udowodnili, że nie jest prawdą iż ludzie, którzy ćwiczą najwięcej są najlepsi w swojej dziedzinie. Analizując dane pochodzące z 88 artykułów badacze wskazali, że ilość czasu przeznaczanego na ćwiczenie wyjaśnia średnio 12 procent różnic w poziomie opanowania określonej umiejętności. Jego znaczenie jest dodatkowo zróżnicowane w zależności od dziedziny.
Gdy chodzi o sport ilość treningu wyjaśnia 18 procent różnic między zawodnikami, w muzyce to około 21 procent, w grach (np. brydż, szachy) 26 procent, a w edukacji, uwaga, zaledwie 4 procent.
Współcześnie w wielu badaniach pojawia się nowa liczba: 5 godzin. Na przykładzie najlepszych począwszy od muzyków-wirtuozów a skończywszy na najlepszych sportowcach, sugeruje się, że optymalny czas przeznaczany na przemyślane, intesywne ćwiczenie, to między 4 a 6 godzin. Ćwicząc więcej ludzie tracą niezbędną w takich przypadkach koncentrację, ich wydajność spada, maleje też zwrot z inwestycji czasu; każda kolejna godzina przynosi mniej korzyści. Dodatkowo, zauważa się, że w takich dziedzinach jak: szachy, medycyna, programowanie, brydż sportowy, taniec, fizyka i granie na instrumentach muzycznych najwyższy poziom wykonania uzyskiwany jest po około 10 latach codziennych ćwiczeń.
Nie odczytajcie tego, co napisałem błędnie. Ćwiczenie jest bardzo ważne. Po prostu nie jest aż tak bardzo ważne jak wcześniej myśleliśmy. Nie każdy z nas będzie mistrzem w szachach, rozpoczynając każdą, nawet tysięczną partię, gambitem hetmańskim. Nie staniemy się fenomenalnymi muzykami ćwicząc wciąż te same gamy.
Z drugiej strony pamiętajmy o tym, o czym już kiedyś pisałem, różnica między najlepszymi i bardzo dobrymi sportowcami ale też muzykami czy informatykami jest bardzo niewielka. A skoro tak, to godziny ćwiczeń mogą przeważyć na czyjąś korzyść.
Dla mnie jednak najbardziej ożywczą wiadomością wypływającą z tego co napisałem powyżej jest lekcja; pracując i robiąc to właściwie, mogę się nauczyć czegokolwiek.