Dlaczego inflacja nas dołuje?

Ewolucja znowu spartoliła robotę. Setki tysięcy lat minęło a powiedzieć, że ludzie nie wypracowali sposobu na mentalne radzenie sobie z inflacją, to nic nie powiedzieć. Zaprogramowani na to by samemu sobie szkodzić sabotujemy swoje szczęście.

Dlaczego inflacja nas dołuje?
Image by Mohamed Hassan from Pixbay

Nasze myśli nas gnębią. Powodów jest kilka ale wszystkie są efektem mechanizmów, które kiedyś pozwalały nam przeżyć, a dzisiaj utrudniają przetrwanie. Wymienię tylko trzy: bardzo nie lubimy tracić, skupiamy się na tym co łatwo dostępne,  lękamy się tego co ma nadejść.

No to po kolei.
Najpierw o tym, że nie lubimy tracić. Budzimy się rano i od razu się zaczyna: Wstać? Pójść? Umyć się? Zjeść? Kanapka? Jajecznica? Kawa? Z mlekiem? Cukrem?  I tak bez końca. Decyzje. Musieliśmy wypracować mechanizmy, które z jednej strony są skuteczne, a z drugiej nie kosztują nas wiele wysiłku przy ich podejmowaniu. Dlatego działamy automatycznie. Widzę kota głaszczę. Tak jest szybciej i łatwiej.

Jednym z takich zautomatyzowanych sposobów codziennego survivalu jest awersja do strat- silne uwrażliwienie na to co złe. Strata dla naszej mentalnej kondycji  jest jak nadepnięcie klocka lego. Wstrząs, lament, wycie. Gdy jednak dzieje się coś pozytywnego - o mniej więcej tej samej sile - przyznaję zaplątałem się w porównaniach, nie wiem co mogłoby być pozytywnym odpowiednikiem nadepnięcia na część od koparki w lego technic - nie odczuwamy euforii, nie wrzucamy posta na face’a, nie dzwonimy do mamy. Zgubiłem sto złotych, szloch i gorycz. Znalazłem sto złotych, ledwie miło.

(Pisałem o tym w artykule: Unikanie straty. Dlaczego lepiej nie zgubić 100 złotych niż znaleźć 100 złotych? )

Inflacja sprawia, że tracę: wszędzie, nagminnie, bardzo.  Pieniędzy niby tyle samo, a ja coraz bardziej spłukany. To boli. Co z tego, że przez lata ceny wzrastały wolno. Nikt nie odprawiał tańca tryumfu i radości, a nagłówki dotyczące inflacji były małe, i pozbawione słowa „pilne” pisanego na czerwonym tle. Gdy jest dobrze nawet tego nie zauważamy, gdy jest źle, każdy szczegół przeżuwamy wytrwale, jak krowa na łące.

Trudno nam uciec od negatywnych informacji bo nimi oddychamy. Nie da się zaczerpnąć powietrza by jednocześnie nie wpuścić ich do środka. Wżerają się w płuca, serce i zwoje mózgowe. Daniel Kahneman i Amos Tversky, opisali to jako heurystykę dostępności. Jesteśmy przekonani, że coś jest powszechniejsze, bardziej intensywne, gorsze gdy słyszymy o tym często.

A co jest łatwo dostępną wiadomością w ostatnim czasie? Krótka relacja z przeglądu stron internetowych;

· Inflacja bazowa wystrzeliła.
· Blisko 80 procent Polaków sądzi, że w najbliższych miesiącach inflacja przekroczy 20%.
· Inflacja najwyższa od 25 lat.
· Drożeje prawie wszystko.
· Inflacja nie odpuszcza.

Całkowicie na marginesie zauważę, że podobne tytuły, pojawiają się w krajach, gdzie inflacja nie przekracza nawet połowy poziomu, jaki mamy w Polsce. Amatorzy, ci to chyba hobbystycznie się inflacją zajmują, nie to co my, prawdziwi zawodowcy.

Heurystyka dostępności nie oznacza, że wszyscy tak samo reagujemy na pojawiające się informacje. Dokonujemy ich selekcji, choćby kierując się naszymi zainteresowaniami. Przykładowo: ekonomiści zauważyli, że kobiety i mężczyźni żyjący w tym samym kraju inaczej oceniali wzrost cen. Oceniając go jedni i drudzy opierali się na kombinacji sygnałów z zewnątrz i tym co zapamiętane. Dlatego kobiety częściej szacowały odnosząc się do cen artykułów spożywczych takich jak mleko, chleb, jajka; z kolei mężczyźni brali pod uwagę głównie ceny piwa i benzyny.

Nafaszerowane negatywnie przekazy informacyjne nie tylko wpływają na to, jak się dzisiaj czujemy, ale też na to, czego możemy się spodziewać w przyszłości. Niedługo już tylko pasztet, margaryna, i chodzenie pieszo do pracy. Problem polega na tym, że karmimy lęki tucząc ich przyczynę. No bo co rozsądny człowiek robi spodziewając się dalszego wzrostu cen? Kupuje. Szybko wydajemy pieniądze by ustrzec się przed tym co nieuniknione. Skutek? Samospełniająca się przepowiednia: kupujemy bo spodziewamy się wzrostu cen, dokonując zakupu tylko się do niego dokładamy. Klasyczne błędne koło, które w przeszłości wielokrotnie doprowadziło nas na skraj, z którego w popularnych opowieściach skaczą lemingi .

Ewolucja marnie nas przygotowała do zmagania się z niektórymi elementami współczesnej codzienności. To co sprawdzało się na sawannie dzisiaj nierzadko zawodzi. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał, że tak, owszem, mamy pewną mentalną skłonność, która pomaga nam radzić sobie z inflacją.  W ekonomii nazywamy ją iluzją pieniądza.

Iluzja pieniądza to skłonność do oceniania naszego bogactwa i dochodu w wartościach nominalnych a nie w realnych. Wartość nominalna to to co mamy napisane na banknocie. Wartość realna to ilość dóbr i usług, które możemy za ten banknot kupić. Ulegając iluzji pieniądza nie bierzemy pod uwagę poziomu inflacji, błędnie zakładając, że tysiąc złotych rok temu to to samo tysiąc złotych co dzisiaj. Pewnie uznacie iluzję jako coś, czego doświadczają tylko ekonomiczni naiwniacy. Poczekajcie jednak z oceną.

Eksperymenty pokazują, że przy zerowej inflacji zdecydowana większość ludzi uznaje obniżkę nominalnego wynagrodzenia o 2% za niesprawiedliwą . Ci sami ludzi uznali, że wzrost wynagrodzenia o 2% przy inflacji wynoszącej 4% jest jak najbardziej sprawiedliwy.

Iluzja pieniądza tłumaczy dlaczego niewielki poziom inflacji jest w rzeczywistości czymś pożądanym. Gdy ceny rosną pracodawcy mogą zwiększać nominalną wartość wynagrodzenia, nie płacąc realnie więcej. W konsekwencji pracownicy otrzymujący podwyżki nabierają przekonania, że ich płaca rośnie, choć w rzeczywistości, realnie, zarabiają tyle samo.

Coś praktycznego? Jak sobie radzić z negatywnym wpływem inflacji na szczęście?

Proszę bardzo.

Rada od ekonomistów: spokojnie, wszystko ma swój cykl, jeżeli teraz jest źle to potem będzie dobrze.

Rada od stoików: nie przejmuj się tym, czego nie możesz kontrolować.

Rada od psychologów pozytywnych: człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja.

Rada ode mnie: wyłączcie wiadomości.