Wirtualna przyjaźń. Liczba Dunbara a Internet i media społecznościowe

Robin Dunbar zasugerował, że przeciętny człowiek może stworzyć i utrzymywać około 150 relacji międzyludzkich. Co to nam mówi o tym, co łączy nas z ludźmi na Facebooku czy Twitterze?

Wirtualna przyjaźń. Liczba Dunbara a Internet i media społecznościowe

Wiele gatunków jest społecznych nie będąc przy tym szczególnie inteligentnymi. Tym co wyróżnia człowieka i inne naczelne jest umiejętność tworzenia sojuszy i koalicji. Zachowujemy się często tak, jakbyśmy wszyscy byli wzorowymi uczniami prowadzonego przez Niccolo Machiavellego kursu o sprawowaniu władzy, manipulowaniu podwładnymi i wpływaniu na konkurentów. Aby to robić musimy mieć łeb, najlepiej na karku.

Od nazwiska Machiavellego wzięła nazwę hipoteza tłumacząca, jak to się stało, że w naszych czaszkach pojawiły się te części mózgu, które odpowiadają za kojarzenie, myślenie czy zapamiętywanie. Hipoteza inteligencji makiawelicznej, dzisiaj częściej nazywana hipotezą mózgu społecznego, mówi nam o tym, że ludzkie mózgi wyewoluowały bo potrzebowaliśmy narzędzia, które pozwoli nam sprawnie funkcjonować w grupie. To, że dzisiaj możemy wykonywać nawet skomplikowane  procesy myślowe, miało swój początek w złożoności życia społecznego. Potrzebowaliśmy intelektu by pamiętać, że sąsiadowi z pod trójki nie można ufać, sąsiadka z pod czwórki choć piękna to nie daje szansy na udany romans, a jej mąż, byłby po prostu tępym pakerem, gdyby regularnie chodził na siłownię. Szara i silnie pofałdowana masa pod czaszką pozwala nam poruszać się po złożonej sieci stosunków i zależności.

Używając swojej kory nowej Robin Dunbar doszedł do wniosku, że u wszystkich zwierząt mamy do czynienia z pewną maksymalną liczbą relacji. Zwierzęta nie są w stanie stworzyć i utrzymywać bliskich więzi z większą liczbą osobników niż to, na co pozwala im ich mózg. Ludzki mózg zatrzymał się na liczbie 150. To mniej więcej tyle relacji możemy stworzyć. To mniej więcej tyle samo ile wynosiła przeciętna liczebność grup łowiecko-zbierackich. Dziś w literaturze nazywamy tę liczbę, liczbą Dunbara.

Co to tak naprawdę oznacza w praktyce? Liczba Dunbara mówi o tym, ile osób zaprosilibyśmy organizując dużą imprezę. To ludzie, do których dzwonimy, gdy stajemy się przedstawicielami firmy ubezpieczeniowej. To ludzie, obok których nie balibyśmy się usiąść, o drugiej nad ranem czekając na pociąg na dworcu w Kutnie.

(Image credit: Emmanuel Lafont)

Sto pięćdziesiąt?

Masz wątpliwości: aż tyle?

Pewnie w twoim otoczeniu ludzi, których nazwiesz przyjaciółmi jest znacznie mniej. Szczególnie, jeżeli jesteś introwertykiem.

Ja mam zaledwie kilku.

Skąd więc to 150?

Kluczowym jest by zrozumieć, że liczba ta nie oznacza tworzenia dziesiątek równie ważnych i silnych relacji. Nie przywiązujemy jednakowej wagi do każdego związku. Tak samo, jak łowcy i zbieracze, my również tworzymy społeczeństwa wielopoziomowe. Dunbar opisuje to odwołując się do metafory kręgów, które rosną zgodnie z zasadą „razy trzy”. W pierwszym kręgu są najbliższe nam osoby, z którymi najczęściej łączy nas relacja intymna. Gdy dodamy do nich naszych najlepszych przyjaciół, to razem będą drugim kręgiem, naszą grupą wsparcia, około 5 osób. To są ludzie, na których możemy liczyć w każdych okolicznościach. Kolejny krąg, zwykle powstaje po dodaniu kolejnych 10 osób, to ludzie, którym możemy zawierzyć, od których mamy prawo oczekiwać pomocy, których zaprosimy, gdy organizujemy grilla i imprezę urodzinową. Dalej, są ci, których znamy, piliśmy z nimi piwo albo śpiewaliśmy w chórze. Wszystkie dotychczas wymienione kręgi to  jakieś 35 do 50 osób. Kolejny krąg tworzą ci, których znamy, ale nie za dobrze itd. to właśnie te osoby, razem ze wszystkim wymienionymi wcześniej tworzą liczbę Dunbara. Ostatni najdalszy, ale też najliczniejszy krąg, tworzą ludzie, których twarz możemy skojarzyć z imieniem, ewentualnie jakimś zdarzeniem z przeszłości. Rozpoznajemy ich i tyle. Dunbar uważa, że człowiek może znać i pamiętać do tysiąca imion. (Jeżeli chodzi o mnie to chyba sporo przesadził.)

Współcześnie ostatnie warstwy tworzone są w mediach społecznościowych, czy wśród uczestników gier sieciowych. Coraz bardziej pochylone generacje z przerostem mięśni kciuka czasami wyrażają swój sprzeciw twierdząc, że Facebook, Twitter, Instagram czy Snapchat to narzędzia, które oszczędzają czas przez, co pozwalają utrzymywać bardzo wiele wartościowych relacji. Zachęcani tymi głosami naukowcy przyjrzeli się wirtualnym sieciom. W wynikach swoich badań najczęściej jednak znajdowali potwierdzenie hipotezy Dunbara. Chociaż w porównaniu z relacjami tworzonymi podczas bezpośrednich spotkań, Twitter wydawał się oszczędzać czas i wysiłek, jego użytkownicy tworzyli i utrzymywali średnio od 100 do 200 stabilnych połączeń. A zatem techniczne usprawnienia takie jak internet zawodzą, bo natrafiają na ograniczenia biologiczne i czasowe.

Media społecznościowe można w tym zakresie porównać do kalkulatora, który owszem pozwala na szybsze wykonywanie działań, ale nie przyczynia się do podnoszenia wiedzy matematycznej użytkownika. Liczne relacje internetowe mają tymczasowy charakter. Pomyślcie o tym, gdy następnym razem jakiś youtuber czy inna instagramerka będą mówili o „internetowej rodzince”. Sto pięćdziesiąt to dla większości z nas maksymalna liczba. Co więcej, gdy ktoś stanie się naszym przyjacielem, ktoś inny z tego grona wypadnie. Słynne „zostańmy przyjaciółmi” to technicznie rzecz biorąc przeniesienie na dalszy krąg. Ale możemy tam trafić również dlatego, że ktoś się zakocha. Pewnie wielu doświadczyło towarzyskiej śmierci przyjaciela, po tym, jak jego serce nadmiernie przyspieszało w obecności powabnej niewiasty.  U kobiet jest podobnie, oto słowa jednej z nich:

„Nie mam żadnych znajomych, koleżanek, nikogo. Odkąd mam chłopaka (kilka lat) nie mam życia towarzyskiego.”

Jedno z badań sugerowało wręcz, że zakochanie się prowadzi do przesunięcia dwóch przyjaciół do dalszego kręgu. To tłumaczy, dlaczego tak szybko można stracić followersów. Będąc na ostatniej orbicie spadają w czeluść, gdy na bliższych kręgach pojawiają się inne osoby.

Dzięki mediom społecznościowym wiem, gdzie podróżują moi znajomi, ile zębów ma ich dziecko, i co zjedli na śniadanie. Bywa, że to jest ważne ale bez inwestowania czasu we wspólne doświadczenia, nasza relacja nigdy nie wychodzi poza powierzchowność. Nie ma znaczenia, że ktoś oglądał ten sam film co my, odwiedził to samo miejsce we Włoszech, albo jeździł rowerem. Budulcem więzi są czas i wspólne doświadczenia. Budulcem więzi jest też dotyk. Małpy człekokształtne się iskają, co służy higienie ale też wzmaga produkcję endorfin. W naszym mózgu jest podobnie, nawet lekkie dotknięcie może zapoczątkować ich kaskadę.

Możliwości, jakie daje internet i media społecznościowe to dla naszego mózgu coś całkowicie nowego. Do liczby Dunbara dochodziliśmy przez tysiące lat ewolucji dlatego nikt tak naprawdę nie wie, co się stanie z naszymi mózgami zdominowanymi przez interakcje wirtualne. W takich momentach cieszę się, że to nie będzie mój problem.