Tryb goblina
Zmęczeni cudzą doskonałością chowamy się pod kołdrą i zamawiamy pizzę z dowozem.
Wydawnictwo Oxford co roku ogłasza konkurs na słowo roku. W 2022 za takowe uznano: tryb goblina, termin, który oznacza pozbawione skrupułów pobłażanie sobie. Będąc w trybie goblina jesteśmy rozleniwieni, niechlujni, żarłoczni. Odrzucamy to, czego oczekuje od nas społeczeństwo. Nie stosujemy się do ogólnie przyjętych norm.
Pisząc tę charakterystykę ulegam wrażeniu, że nadaliśmy nazwę swoistej metodzie radzenia sobie z otaczającą nas doskonałością. Goblin to humanoidalne stworzenie rodem z germańskich i anglosaskich mitów; brzydkie, pokraczne, żyjące w ciemnych miejscach, najczęściej niewidoczne dla ludzi, pogardzane.
W tym kontekście tryb goblina, to w ukryciu robienie tego co nie chcemy by zostało zauważone. To wylegiwanie się w łóżku bez L4, oglądanie serialu „bo tak”, nieprzyzwoicie beznadziejne żarcie pozbawione witamin, minerałów i błonnika, za to nasycone tłuszczami nasyconymi. Rozciągnięty dres, typowy t-shirt w okresie kryzysu pralniczego, dwie różne skarpetki, jedna z dziurą. To stan umysłu a la „po co mi talerz skoro kanapkę mogę położyć na pościeli”; i, nie, rozsypane resztki chipsów mi nie przeszkadzają. Sięgamy po wygodę typu „nie muszę robić tego, co uważacie za normalne”. A wszystko to bez wyrzutów sumienia i poczucia bylejakości.
Tryb goblina to ciekawy przykład odrzucenia wymogów funkcjonowania pośród innych ludzi. Wyobraźmy sobie, że kilkudniowe skarpetki i takaż koszulka przestają być przeszkodą do znalezienia się w pobliżu kogoś, kto nie ma uszkodzonego zmysłu powonienia i nie cierpi na przewlekły katar. Myślę, że samo wyobrażenie sobie tego, może stanowić interesujące wyzwanie, dla propagatorów odrzucenia wszelkich norm społecznych.
Tryb goblina możemy też potraktować jako rodzaj testu konsumenckiego. Skoro reklamy obiecują, że kosmetyk zapewnia świeżość przez 48 godzin, to po co myć się częściej. Jeżeli płyn do płukania ust daje 24 godzinną ochronę, jaki jest sens szorować zęby dwa razy dziennie?
Wielu obserwatorów stwierdza, że tryb goblina jest naturalną konsekwencją trzech lat przeżywania pandemii. Zamknięcie w domu, całkowita lub częściowa izolacja, przejście na home office, skutkowały choćby tym, że ludzie rzadziej brali kąpiel. U niektórych – jak pokazują brytyjskie dane, częstotliwość spadła z „codziennie” do „raz na tydzień”. Na pytanie, jak często? Odpowiadano „gdy już naprawdę musiałem wyjść z domu”. I wcale nie chodzi o lęk, że częste mycie grozi uszkodzeniem płaszcza lipidowego skóry, a także jej wysuszeniem i podrażnieniem. Raczej okazuje się, że pozbawieni społecznej oceny uważamy, że konieczność skrupulatnego dbania o higienę jest w praktyce mniej ważna niż dotychczas sądziliśmy.
Ktoś kiedyś napisze, że w trzeciej dekadzie XXI wieku wszystko tłumaczono wpływem pandemii. Zgadzam się, że wpłynęła na nasze zachowania, ale czy to nie jest tak, że w jakimś zakresie zmiana okoliczności wyzwoliła coś, co w nas już tkwiło wcześniej? Weźmy takie telekonferencje; owszem sprawiły, że wielu ubierało się od pasa w górę, niewidoczny w kamerze dół wciskając w dresy. Ale o czym to świadczy? Dla mnie to argument by uznać, że wielu wolałoby na co dzień chodzić w rozlazłych dresach, pandemia tego nie wyzwoliła, jedynie umożliwiła.
W praktykowaniu trybu goblina można próbować dostrzec coś jeszcze. Nadawanie dbaniu o higienę czy wygląd charakteru opcjonalnego, może być też częściowo wyrazem nieskoordynowanego oporu wobec idealnych wzorców. Mamy dość zawyżonych standardów, którym, podobno, przy odrobinie wysiłku, w siedmiu prostych krokach, można łatwo sprostać. Tworzymy przeciwwagę dla instacyborgów; nie chcemy być zorganizowani i do bólu sprawni. Nie zależy nam na odznace „efektywnego czyściciela powierzchni gładkich”. Nie budzimy się skoro świt, żądni nowych wyzwań, z uśmiechem na twarzy i w wyprasowanej piżamie. Nie trzymamy białych skarpetek w innej szufladzie niż kolorowe. Gobliny nie piją soku z selera, nie fotografują zrównoważonego posiłku w drewnianej misce, nie rozciągają ścięgien i mięśni podczas porannej jogi na plaży. Idea samodoskonalenia jest im równie obojętna, jak to, kto zostanie mistrzem gminnych zawodów w dmuchaniu baniek mydlanych. Gobliny idą nawet krok dalej, uznając, że obowiązkowe, wymuszane przez otoczenie, samodoskonalenie jest tworem nie tylko sztucznym ale wręcz wrogim. Jak napisała jedna z tiktokerek: „uwielbiam traktować moje ciało jak śmietnik. Zamierzam pozostać uzależniona od kofeiny, jeść tylko lody i zdychać godzinami w toalecie. Zamierzam chodzić spać o trzeciej nad ranem z powodu oglądania tiktoka. Moje ciało to tylko śmietnik z datą przydatności do użycia, i nie mam czasu na zdrowe g…o”
Na goblin mode, częściej przełączają się ludzie młodzi niż starsi, częściej kobiety niż mężczyźni. Stanowi on sposób odreagowania, kontrę wobec takich trendów, jak zalewające TikTok filmiki oznaczane hasztagiem #thatgirl przedstawiające wymuskanych influencerów porządkujących nieskazitelnie czyste lodówki, pełne świeżo pokrojonych warzyw. Nie używam TikToka ale jestem przekorny, i potrafię sobie wyobrazić, że niewiele rzeczy bardziej niż te tiktokerskie badziewie zachęciłoby mnie do jedzenia pizzy wprost z kartonu, siedząc w łóżku, podczas oglądania drugiego sezonu „Wiedźmina”.
Goblin mode stanowi wyraz odepchnięcia od siebie pasteli i tęsknoty za najlepszym sposobem wykorzystywania każdej chwili. Reprezentuje też pełne odejście od nieskazitelnej autoprezentacji. Eliminuje potrzebę zachowywania pozorów, uwalnia nieskrępowaną chęć folgowania sobie, niesie ze sobą demoniczną siłę chaosu. W tym sensie, czasami, może być potrzebny każdemu z nas. Tak, bez względu jak to zabrzmi: uważam, że figlarnie ukryte przed innymi moszczenie się w wyrze, może być autentycznie odświeżającym doświadczeniem.