Siła efektu placebo; fałszywa terapia, prawdziwy efekt

Umysł nas oszukuje. Fałszywe leki i terapie przynoszą rzeczywiste efekty, choć ostatecznie nie leczą. Efekt placebo ujawnia siłę naszego umysłu a jednocześnie zagrożenia, jakie się z nią wiążą.

Siła efektu placebo; fałszywa terapia, prawdziwy efekt
obraz stworzony przez AI

Kończy się wiek XVIII. Podobnie jak jego ojciec, Elisha Perkins, jest praktykującym lekarzem. Przeprowadzając operacje chirurgiczne zaobserwował, że mięśnie kurczą się, gdy wchodzą w kontakt z metalowymi narzędziami. To skłoniło go do zadania sobie pytania: czy rodzaj materiału, z którego wykonane są narzędzia chirurgiczne wpływa na to, jak reagują mięśnie. Testy, podczas których sprawdzał np. efekt wywoływany przez drewno, zawsze dawały negatywny rezultat. Nabrał więc przekonania, że tylko metal wywołuje skurcze. W ten sposób doszło do stworzenia dwóch instrumentów chirurgicznych nazywanych przez  Perkinsa: ciągnikami. (Jeżeli w tym miejscu przyszła wam do głowy wizja traktorów rolniczych to spieszę donieść, że chodzi o dwie metalowe różdżki, grubsze po stronie uchwytu i wąskie na drugim końcu.) Autor wynalazku twierdził, że poruszając metalowymi ciągnikami w określonych kierunkach był zdolny wyleczyć m.in.: reumatyzm, dnę moczanową,  zapalenie opłucnej, stany zapalne oczu, różyczkę i pęcherze. Imponujące? To poczekajcie, bo to jeszcze nie koniec. Dalej na liście wyleczalnych chorób znalazły się: gwałtowne drgawki spazmatyczne, napady padaczkowe; szczękościsk; bóle i obrzęki związane ze skurczami; guzy zapalne; bóle spowodowane niedawnym zwichnięciem; bolesne skutki oparzeń; bóle głowy, zębów, uszu, piersi, boku, pleców i kończyn. Cóż za cudowne narzędzie te metalowe ciągniki Perkinsa.

Trudno orzec czy Elisha Perkins był szaleńcem, szarlatanem, czy też jego osiągnięcia w pracy z pacjentami, sprawiły, że mimowolnie sam uwierzył w cudowną moc metalicznych ciągników. W każdym razie na pewno umiał sprzedawać to, co wyprodukował. Po tym, jak ugruntował swoją pozycję na rynku amerykańskim w roku 1795 wyruszył do Anglii. Tutaj jednak trafił na sceptyków takich jak, John Haygarth. Anglik opublikował krótką broszurkę, w której wyjaśnił, że metalowe ciągniki nie działają. Stosując na swoich pacjentach fałszywe, wykonane z drewna, ale wyglądające jak metalowe, udowodnił, że ich skuteczność jest taka sama, jak perkinsowskich oryginałów. W swojej broszurze Haygarth udokumentował tym samym to, co dzisiaj zwykliśmy określać mianem efektu placebo. W grupie 10 pacjentów połowa była „leczona” prawdziwymi ciągnikami, a druga połowa drewnianymi. Okazało się, że oba rodzaje tak samo często przynoszą korzyść ludziom. Haygarth przyznał jednak, że fałszywe ciągniki sprawdziły się bardzo dobrze, i tłumaczył to ludzką wiarą w powodzenie kuracji przeprowadzanej za ich pomocą.

Współcześnie dowodów na działanie placebo mamy wiele. Całkiem niedawno australijscy badacze udowodnili, iż stosowane w łagodzeniu bólu leki opioidowe nie są wcale skuteczniejsze niż placebo. Z artykułu opublikowanego w 2023 roku w czasopiśmie Lancet dowiadujemy się, że w porównaniu do osób, które zażywały placebo, pacjenci otrzymujący popularne opioidy nie tylko nie doświadczyli mniejszego bólu, ale też gorzej oceniali swoją jakość życia i wyniki leczenia.

Z kolei naukowcy z McGill University przeprowadzili badanie, którego wynik sugeruje, iż samo placebo wystarczy by doświadczyć efektów psychodelicznych. Uczestnikom badania powiedziano, że otrzymują lek przypominający substancję czynną grzybów halucynogennych, i że w ciągu 4 godzin doświadczą zmian w świadomości. W rzeczywistości wszyscy dostali placebo. By jednak uwiarygodnić przekaz o psychodelicznych właściwościach połykanych pigułek, naukowcy zatrudnili aktorów przeszkolonych do odgrywania skutków działania rzekomego narkotyku. W efekcie niektórzy badani widzieli na ścianach poruszające się i zmieniające kształt obrazy, inni opisywali siebie jako cięższych niż byli w rzeczywistości. Mamy w tym przypadku do czynienia z działaniem placebo poprzez bycie w pobliżu innych, którzy też go zażyli.

Procedurę podawania placebo do testowania leków zaczęto stosować w XVIII wieku. Nadmienię jedynie, że w tym samym czasie, za skuteczne i niewymagające testowania metody leczenia uznawano upuszczanie krwi i karmienie pacjentów niestrawionym posiłkiem z jelit kozy. Mnie jednak bardziej interesuje to, co zaobserwował John Haygarth testując ciągniki Perkinsa. Pamiętacie? Uczestnicy badania zdrowieli również wtedy, gdy stosowane były instrumenty wykonane z drewna a nie metalowe oryginały. Powiedzmy wprost: mamy tu paradoks na paradoksie: Haygarth nie tylko użył czegoś, co nie leczyło – mam nadzieję, że nie daliście się przekonać reklamie ciągników Perkinsa; ale jeszcze stosował drewniany zamiennik. Pomimo kumulacji paradoksów potraktowani patykami pacjenci czuli się lepiej. Mogę się mylić, ale to jeden z pierwszych znanych nam przypadków naukowej obserwacji, której wynik sugeruje, że efekt placebo może mieć swoje źródło w niefarmakologicznym procesie w naszym mózgu. Z jednej strony ujawniła się moc tego co skrywane w czaszce, z drugiej, że ta moc może być wykorzystana do wprowadzenia nas w błąd.

Co ciekawe naukowcy przyznają, że nie do końca wiemy, skąd bierze się efekt placebo. Skłaniają się do stwierdzenia, że jest on pewnego rodzaju złożoną reakcją neurobiologiczną, kombinacją wzrostu poziomu dopaminy i endorfin oraz zwiększonej aktywności tych obszarów mózgu, które odpowiadają za nastroje, reakcje emocjonalne i samoświadomość.

Powstawanie efektu placebo może też być uwarunkowane postawami, wiedzą i oczekiwaniami danej osoby oraz, nie wiem jak to inaczej nazwać, rytuałem. Zauważmy, że uczestnicy badań medycznych zwykle mają do czynienia z osobami będącymi lekarzami, trafiają do szpitali lub laboratoriów medycznych, dostają „zawodowo” wyglądające pigułki i poddają się, czasami niestandardowym, ale wyglądającym profesjonalnie, zabiegom. To by sugerowało, że sama pigułka nie wystarczy by w naszym mózgu zachodziły pożądane procesy. Człowiek musi skojarzyć rytuał leczenia z pozytywnym efektem. W jednym z badań, Ted Kaptchuk wraz ze współpracownikami udowodnili, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż nawet, gdy ktoś – uwaga to ważne – wie, że zażywa placebo a nie lek, to i tak po nim poczuje się lepiej. Ważne jest jednak by placebo podał tej osobie ubrany w kitel lekarz, najlepiej w szpitalu.

W tych rozważaniach dla mnie najważniejsze są dwie rzeczy. Po pierwsze okazuje się, że jeżeli wierzymy w jakąś zależność to może się zdarzyć, że ona wystąpi, choć, na logikę, nie powinna. Musi to być jednak coś, co zależy od działania naszego mózgu. Placebo nie sprawi, że pozbędziemy się wrzodów żołądka, czy tłuszczaka ukrytego pod skórą, nie obniżymy też poziomu cholesterolu, ale możemy np. wpłynąć na intensywność odczuwanego bólu czy poziom satysfakcji.  W jednym z badań udowodniono, że podawanie placebo przyczyniło się do zmniejszenia bólu spowodowanego chorobą zwyrodnienia stawu kolanowego.

Ja nie zajmuję się zdrowiem i leczeniem. Nie znam się na tym. Nie jestem lekarzem.  To co jednak dostrzegam to swoisty efekt placebo, gdy mówimy o szczęściu. Wiele z tego, po co sięgamy by poczuć się szczęśliwymi, sprawia, że czujemy się lepiej, bo w to uwierzyliśmy. A poza tym, efekt trwa tylko przez jakiś czas, na chwilę, dzięki kombinacji wiary i okoliczności. Dzięki własnym przekonaniom i pragnieniom. W tym kontekście pojawia się pytanie, ilu mamy wokół Perkinsów i ich magicznych ciągników, które, tu cudzysłów, „leczą dusze”, „naprawiają myśli”, „pomagają żyć”. Z drugiej strony, trudno przejść obojętnie wobec tego, co pokazują badania nad efektem placebo. Coś co nie powinno przyczyniać się do zwiększania naszego szczęścia, na działanie czego nie ma dowodów, może jednak pomóc, może zadziałać wzmacniająco. Dekalogi dobrych praktyk, nietestowane zalecenia, magiczne formuły, przygotowane przez licznych dzisiaj guru życia, i sprzedawane w atrakcyjnym opakowaniu,  wielu ludziom pozwalają poczuć się lepiej. W tym kontekście kluczowe wydaje się być stwierdzenie: tak, placebo sprawi, że poczujemy się lepiej, ale nie zostaniemy wyleczeni.