Prawo Hofstadtera; czyli dlaczego wszystko trwa dłużej, niż myślałem?
„To trwa dłużej, niż oczekiwałem.” „Planowałam zrobić to szybciej.” – brzmi znajomo?

Lata temu, planując budżet na budowę domu, usłyszałem radę: policz najlepiej, jak potrafisz, wszystkie koszty, a potem dodaj 30%. Po doświadczeniach budowy mogę powiedzieć: dolicz 40.
Mamy zadziwiającą skłonność do ciągłego niedoszacowywania czasu, środków, potencjału młodzieży. Spróbujmy zrozumieć, skąd to się bierze i jak można sobie z tym radzić.
Tym, który to zjawisko opisał, był Douglas Hofstadter [hof-sta-ter]. W swojej kultowej książce Gödel, Escher, Bach napisał:
„We wczesnych dniach szachów komputerowych ludzie szacowali, że minie dziesięć lat, zanim komputer (lub program) zostanie mistrzem świata. Ale po upływie dziesięciu lat wydawało się, że dzień, w którym komputer zostanie mistrzem świata, jest wciąż odległy o ponad dziesięć lat.”
I dodał:
„Zawsze coś trwa dłużej, niż się spodziewasz – nawet wtedy, gdy bierzesz pod uwagę prawo Hofstadtera.”
Może się wydawać, że to trochę megalomania ze strony autora, ja raczej dostrzegam w tym autoironię. Przyznaj, że zatriumfowanie nad tym prawem wydaje się być czymś w rodzaju cudów, gdzieś między „kot niczego dzisiaj nie zrzucił z półki” a „kobieta od razu znalazła w swojej torebce to, czego szukała”.
Książka Hofstadtera ukazała się w 1979, a superkomputer Deep Blue po raz pierwszy pokonał Garry’ego Kasparowa siedemnaście lat później. Słowem: miało być 10 lat, a ostatecznie wyszło jakieś 40. – ten przykład wpisuje się świetnie w to, co dzisiaj nosi miano prawa Hofstadtera.
O czym właściwie mówi to prawo?
Prawo Hofstadtera mówi, że nie tylko nie doceniamy czasu potrzebnego do wykonania jakiejś czynności, ale robimy to nawet wtedy, gdy bierzemy poprawkę na tę naszą skłonność. Sama próba korekty okazuje się niewystarczająca. Zapętlona frustracja: powinniśmy się uczyć z doświadczenia, a tu nic, ciągle to samo.
Zaskakujące? A przecież to samo robimy my wszyscy. Programiści zakładają tydzień na kod – wychodzą trzy. Naukowcy planują napisać artykuł w dwa miesiące – kończą po czterech. Ja sam planowałem, że ten tekst napiszę w dwa dni. No cóż, przestałem już udawać, że się łudzę. A Wy co robicie? I dlaczego dłużej, niż zaplanowane?
Pewnie kojarzycie operę w Sydney. To akurat klasyk działania prawa Hofstadtera – miała być otwarta w roku 1963, a otwarto ją dekadę później. A budżet? Cóż – gdybym ja tak budował dom, to siedem kolejnych pokoleń Michoniów by go spłacało. W Sydney z planowanych 7 zrobiły się 102 miliony dolarów. Ten przykład, podobnie jak historia samolotu Concorde – którą opisałem w tekście Jak utopione koszty wpływają na nasze decyzje? – pokazuje, że to nie są jakieś drobne poślizgi. To się zdarza ciągle i w wielu sytuacjach.
No to mamy diagnozę, ale pozostało pytanie o mechanizm.

Dlaczego tak się dzieje? Jakie są przyczyny?
Patrząc przez pryzmat psychologii, możemy zauważyć, że działa tu kilka rzeczy.
Po pierwsze – powszechny błąd nadmiernego optymizmu – zakładam, że pójdzie gładko, nie doceniam ryzyka.
Po drugie – mamy coś, co nazywamy heurystyką dostępności. Mózg idzie na skróty. Podejmując decyzje albo planując, sięga po te informacje z otoczenia, które są łatwo dostępne. Kiedy planuje wejście na szczyt, rozgląda się po szlaku w dolinie i dochodzi do wniosku, że wspinaczka to pikuś. Łatwiej nam sobie wyobrazić, że praca idzie płynnie, niż to, że popsuje się sprzęt, nasze dziecko zachoruje, pojawią się nowe wymagania, a ważny z punktu widzenia projektu pracownik rzuci papierami. Gładki scenariusz łatwiej trafia pod kopułę czaszki i dlatego wydaje nam się bardziej prawdopodobny.
Po trzecie – tu poproszę o skupienie – mamy trudny termin: teoria poziomów interpretacji. Może i termin wyrafinowany, ale sens banalny: sprowadza się to do tego, że im bardziej odległy jest jakiś projekt, tym mniej konkretów w naszym myśleniu. Dominuje abstrakcja, ignorujemy detale, widzimy cel, ale nie za bardzo dociera do nas, że żeby go osiągnąć, trzeba pokonać drogę.
Zbierzmy to razem: nadmierny optymizm, myślenie heurystyczne i abstrakcja tego, co odległe – wszystko to sprawia, że popełniamy ciągle te same błędy. Uparcie ignorujemy doświadczenia z przeszłości, gdy podobne zadania też trwały dłużej.
I co z tym zrobić?
To przecież nie może być wykute w kamieniu.
Tu dochodzimy do ciekawego momentu – czy to nie jest tak, jak z wieloma mechanizmami – że świadomość tego, co do czego prowadzi, często tak naprawdę niewiele daje? Czy ludzie, którzy wypruwają bebechy ze swoich dwudziestoletnich beemek, nie wiedzą, czym może się skończyć zbyt szybka jazda? Czy człowiek palący papierosy nie wie, że to szkodzi? Czy świadomość tego, że zwykle nie doceniamy ilości czasu i wysiłku potrzebnych do ukończenia pracy, sprawia, że zmienia się coś w naszym planowaniu? Albo patrząc z mojej perspektywy, autora tego bloga – czy pisanie o tym uchroni mnie lub ciebie przed popełnieniem błędu?
To najpierw dobra wiadomość: prawo Hofstadtera to nie dogmat.Więcej: nawet w naukach społecznych (!) nie zasługuje na miano prawa. Ma swoje źródło w dowodach anegdotycznych, historyjkach, a nie solidnych wynikach badań. Kiedy spróbowałem znaleźć choć jedno badanie na ten temat, to okazało się, że póki co nie ma nic w tym zakresie. Artykuły, badania – zero. Opowieści i historie – tych jest sporo.
A zatem – czasami czas, który zakładamy, okazuje się dobrze odpowiadać temu, co było potrzebne do wykonania jakiejś pracy. Zdarza się nawet, że niektórzy – szczególnie pesymiści – przeszacowują to, co było im potrzebne. Wydaje się więc, że sama świadomość omawianego prawa nie daje gwarancji sukcesu, ale stanowi pierwszy krok do poprawy.
Uff – ulżyło mi – bo to oznacza, że pisanie o tym naprawdę ma sens.
A co poza wiedzą? Co można zrobić w praktyce?
Okazuje się, że jest kilka strategii radzenia sobie z problemem.
Jedna z nich sprowadza się do tego, że to, co duże, dzielimy na mniejsze. To coś, o czym wspomina teoria ustalania celów, to coś, o czym uczą guru zarządzania: podziel duże dzieło na małe fragmenty. Taki zabieg pozwala wizualizować konkretną pracę i pomaga rozpoznać trudności, jakie mogą się pojawić na każdym etapie.
Inny sposób radzenia sobie z niedoszacowywaniem czasu to tzw. technika patrzenia z zewnątrz; zamiast skupiać się nad naszym zadaniem, sprawdzamy, ile podobne zadania zajęły ludziom w przeszłości. Czasami będzie nam trudno zaakceptować to, co zobaczymy, bo uznamy, że inni – oczywiście w przeciwieństwie do nas – niewystarczająco przykładali się do pracy i dlatego zajmowało im to dużo czasu. My to co innego.
No i ostatnie rozwiązanie: pesymizm defensywny – czyli aktywnie zastanawiamy się, co na każdym etapie może pójść źle. To może tłumaczyć, dlaczego nierzadko to szacunki robione przez pesymistów okazują się być lepsze niż te robione przez optymistów. Nie tylko przewidują, że do wykonania zadania potrzeba więcej czasu, ale też stosują oni bufory czasowe; coś w stylu: czas, który na etapie planowania wydaje się być wystarczająco długi + 30%.
W tym miejscu nie mogę nie przypomnieć jednak o prawie Parkinsona,mówiącym o tym, że praca rozszerza się tak, że wypełnia cały czas na nią przeznaczony. (Pisałem o tym w poście: Prawo Parkinsona. Praca wypełni czas, który na nią przeznaczamy.)
A zatem, zakładając pesymistycznie, że będziemy dane zadanie wykonywać dłużej, niż się to nam wydaje konieczne, ostatecznie właśnie tyle czasu na nie poświęcimy.
Czyli: jeżeli dam sobie za dużo czasu, to i tak go wykorzystam.
No i jest jeszcze ta słynna zasada programowania: 90/90 – pierwsze 90% kodu zajmuje 90% czasu, a pozostałe 10% kodu zajmuje drugie 90% czasu.
Zbierzmy wszystko.
💡 Prawo Hofstadtera przypomina nam o naszej tendencji do niedoszacowywania czasu, pieniędzy, wysiłku koniecznych do ukończenia jakiegoś zadania.
💡 Na poziomie planowania nie dostrzegamy złożoności zadań – i to nawet wtedy, gdy staramy się być realistami. Dlatego dobrze jest chociaż wiedzieć, że tak robimy.
Na koniec taka refleksja – zmaganie z niektórymi prawami wydaje się jak walka ze złym bossem w grze RPG: nie tylko jest trudne, ale często kończy się tym, że pojawia się coś innego. Pokonasz Hofstadtera – przygotuj się na Parkinsona, pokonasz obu – a już budzi się syndrom oszusta i szepcze: „To nie twoja zasługa, miałeś po prostu szczęście.” Parafrazując klasyka: jak tu żyć, Panie, jak tu żyć?
