Nie czytaj. Ten tekst i tak nie zmieni twoich opinii.
Dlaczego fakty nie zmieniają naszych opinii?
W grudniu 1954 roku niewielka grupa ludzi spotkała się w oczekiwaniu na „one way ticket to the Moon”. No może niekoniecznie chodziło o Księżyc, ale na pewno miał to być bilet na lot w jedną stronę. Członkowie sekty, na której czele stała Dorothy Martin, zebrali się na farmie w Oak Park, w stanie Illinois, czekając na przybycie pozaziemskich istot zwanych Strażnikami. Dzień wcześniej Strażnicy poinformowali Martin, że przybędą by uratować ją i jej naśladowców, bowiem życie na Ziemi miało się wkrótce zakończyć. Nadchodziła wielka powódź.
Członkowie, dodajmy niezbyt licznej sekty, zgromadzili się i skupili na oczekiwaniu, ale nic się nie działo. A przy tym, co warto podkreślić, komunikaty typu „ostatni pasażerowie na statek linii Strażnicy proszeni są na pokład”, pojawiały się kilka razy. Odlot był planowany i odwoływany już kilka razy. Wyznawcy Strażników mieli więc wiedzę płynącą z doświadczenia.
Gdy po raz kolejny nadeszła wyczekiwana chwila a Strażnicy nie przybywali, najpierw sprawdzano zegarki. Najlepszy był ten, który spóźniał się najbardziej. W pewnym momencie jednak spóźnienie Strażników było tak duże, że nie można go było tłumaczyć zawodnością czasomierzy. Wiedziała też o tym Martin, która na chwilę odeszła od reszty grupy, a gdy wróciła obwieściła wszystkim radosną wiadomość; dzięki wam świat zostanie uratowany. Skąd o tym wszystkim wiemy? Bo na potrzeby badań naukowych do sekty przeniknęło trzech naukowców. Wśród nich był jeden z najbardziej cenionych przeze mnie: Leon Festinger, dla którego to zdarzenie było przyczynkiem do stworzenia teorii dysonansu poznawczego.
Żeby to dobrze zrozumieć, pozwólcie, że zapytam: gdyby ktoś cztery razy mówił Wam, że już czas zbierać manatki i wynosić się z Ziemi, i czterokrotnie nic się nie stało, to jaka jest szansa, że uwierzycie tej osobie następnym razem? Logika podpowiada, że nie ma takiej szansy. A jednak. Sekta ostatecznie się rozpadła, ale tam, w Oak Park, w grudniowy poranek, jej udzielający wypowiedzi mediom przedstawiciele z zapałem udowadniali, że Strażnicy są, a opóźnienie w ich przybyciu to pewnie efekt korków spowodowany utratą warkocza przez kometę przelatującą między Plutonem a Neptunem (no dobra, to ostatnie to już sam wymyśliłem).
Ważne jest to, że nawet w obliczu dowodów, które wprost stały w sprzeczności z ich przekonaniami, członkowie sekty jeszcze przez jakiś czas trwali przy nich. Gdy Strażnicy nie przybyli każdemu ze zgromadzonych na Oak Park pewnie przebiegła przez głowę myśl: „chyba jestem idiotą, dałem się nabrać jakieś wariatce”. A pomimo tego nie porzucili Martin, nie wyparli się swoich wierzeń, a zamiast tego odrzucili to, co dla obserwatora z boku jest oczywistym dowodem, że Strażnicy są równie prawdziwi, jak Wróżka Zębuszka (mam nadzieję, że nie słuchasz tego z dzieckiem).
Ludzie opisani przez Festingera doświadczyli dysonansu poznawczego: podobnego do swędzenia poczucia dyskomfortu pojawiającego się, gdy dwie z naszych myśli, albo myśl i zachowanie, pozostają ze sobą w sprzeczności. Typowym przykładem źródła dysonansu jest występująca u wielu palaczy świadomość zagrożeń wynikających z palenia. Ponieważ dysonans jest czymś, czego chcemy się pozbyć, możemy to zrobić zmieniając zachowanie (przestaję palić), zmieniając postawę (te dzisiejsze filtry wszystko wyłapują) albo znajdując inne powody do palenia (wiem, że to szkodliwe ale nic mnie tak nie relaksuje jak poranna fajka na tarasie).
Historia ze Strażnikami pozwoliła naukowcom zauważyć, że nawet postawieni wobec niezaprzeczalnych dowodów ludzie nie są skłonni zmienić swojego nastawienia. A przynajmniej nie od razu.
Pewnie – powiecie – tak jest, gdy w grę wchodzą wiara, religia, duchowość, ale nie gdy mamy do czynienia z informacjami, które są obiektywne.
No to spróbujmy jeszcze raz.
W jednym z klasycznych dzisiaj eksperymentów badani dostali do wglądu krótki opis strażaków. Frank, ojciec małej córeczki, lubił nurkować. Informacji o nim i o innych było znacznie więcej ale kluczowe były te dotyczące odpowiedzi, jak bardzo opisywani mężczyźni byli skłonni do zachowań ryzykownych. W jeden z grup uczestnicy badania dowiedzieli się, że Frank był odnoszącym sukcesy strażakiem, który zawsze kierował się troską o bezpieczeństwo. Druga grupa badanych również wierzyła, że Frank wybierał najbezpieczniejsze opcje, ale strażakiem to on był raczej kiepskim.
W ten sposób naukowcy pozwolili jednej grupie badanych połączyć unikanie ryzyka z byciem dobrym, a drugiej z byciem złym, strażakiem. A kiedy już to się stało, powiedzieli im prawdę: wszystkie informacje były całkowicie fałszywe. Po czymś takim należałoby się spodziewać, że umysł człowieka wraca tam, gdzie był na początku eksperymentu. Skoro wprowadzono mnie w błąd to znaczy, że to czego się dowiedziałem nie powinno na mnie wpływać. Logiczne, prawda?
Logiczne nie znaczy prawdziwe. Badanych poproszono o podzielenie się własnymi przekonaniami na temat roli troski o bezpieczeństwo a skutecznością w pracy strażaka. Okazało się, że w pierwszej grupie, tej która czytała o postępującym ostrożnie a jednocześnie skutecznym Franku, dominującą była opinia, że by być dobrym w pracy strażaka należy unikać ryzyka. W drugiej grupie, w której ostrożny Frank był przedstawiany, jako ktoś bardzo nieudolny w swej pracy, większość badanych uznała, że bycie ostrożnym nie sprzyja strażakom.
To proste badanie to jedno z tysięcy, jakie przeprowadzono na całym świecie, a które pokazało, że nawet znając prawdę ludzie nie są skłonni do korekty swoich raz utrwalonych poglądów. Bo nie o prawdę nam chodzi. Współczesne wyniki badań pokrywają się z tym, co zauważył kiedyś słynny ekonomista John Kenneth Galbraith:
„Mając do wyboru zmienienie swojego zdania albo udowodnienie, że nie ma takiej potrzeby, prawie wszyscy są zajęci dowodami”.
Z kolei Lew Tołstoj stwierdził:
„Najtrudniejsze rzeczy można wyjaśnić tępemu człowiekowi, jeśli nie ma jeszcze o nich pojęcia; ale najprostszej rzeczy nie można wyjaśnić najinteligentniejszemu człowiekowi, jeśli jest mocno przekonany, że już wie.”
Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie rozwinę kiedy indziej. Dziś musi Wam wystarczyć, że zgodnie z tym, co piszą psychologowie, nierzadko wierzymy w rzeczy, które są z gruntu fałszywe, ponieważ chcemy być akceptowani przez innych, na których nam zależy. Nasz mózg to pragmatyczny poszukiwacz nagród. Gdy jest uszczęśliwiony, nie analizuje źródła nagrody. W tym sensie czasami lepiej wierzyć i być akceptowanym, niż opierając się na faktach stać samotnie z boku. Ten sam mechanizm działa, gdy próbujemy kogoś przekonać do zmiany zdania. To tak jakby powiedzieć: zostaw tamtych, chodź do nas. Porzucając swoje przekonania ludzie nierzadko czują się zagubieni ale też ryzykują utratę więzi z innymi. Potrzebują nowego miejsca, gdzie poczują się pewnie. Dlatego choć fakty nie zmieniają naszego zdania można to osiągnąć dzięki przyjaźni.
Nie przekonałem Cię, prawda?