Efekt reflektora. Przestań przejmować się tym, co myślą o tobie inni.
Przeceniamy znaczenie, jakie naszemu zachowaniu przypisują inni. A to, w najlepszym razie, prowadzi do niepewności w kontaktach z drugim człowiekiem w najgorszym: rujnuje życie.
Byłem początkującym nastolatkiem, gdy fantastyczna dziewczyna, w białych podkolanówkach, wzgardziła moim uczuciem. A że duszę mam wrażliwą przeżyłem to strasznie. Zważywszy na wiek nie mogłem jednak cierpieć szlachetnie jak Marek Hłasko na zdjęciach. Nie mogłem się też pozersko upić i żalić się barmanowi. Rzucanie się z mostu nie wchodziło w grę bo w mieście, w którym mieszkałem, nie było rzeki, a przy tym w styczniu woda zimna (moda na morsowanie dopiero miała nadejść). Pod pociąg bym się rzucił, ale się spóźniają.
Ujście dla gromadzonych przez wiele tygodni namiętności znalazłem w twórczości. W tamtym okresie mojego życia powstały moje wiersze. Wszystkie osiem. Wyobrażam sobie, że w przyszłości nieobszerny tomik dzieł zebranych trafi, jako dodatek do happy meala, zamiast plastikowej figurki jakiegoś ninja. A znajdzie się tam moje największe dzieło: „Cierń róży”. To dzięki niemu, dziś, jeżeli tylko mam ochotę, w notce biograficznej mogę, obok „profesor ekonomii”, wpisać „poeta”. Gdy kiedyś na lekcjach polskiego uczniowie będą go interpretować, w rubryce „geneza” pojawi się „powodem powstania wiersza był zawód miłosny autora”. O innych okolicznościach nauczyciele będą milczeć – no chyba, że przeczytają ten blog/ posłuchają tego podcastu. A historia jest tragiczna. Zdarzyło się bowiem, że wiersz wpadł w łapy przerośniętego tumana, który nie tylko go przeczytał, ale też z udawaną emfazą recytował przed innymi na szkolnej dyskotece. Nie zapominał przy tym, o moich prawach autorskich. To co nastąpiło potem, to nie była zwykła towarzyska porażka, jak plama po keczupie.
To była masakra.
Zawód miłosny i zamknięcie w dyby, dla uciechy gawiedzi.
Moje życie się skończyło.
No dobrze, trochę przedramatyzowałem ale, jeżeli to mnie w jakiś sposób tłumaczy, zrobiłem to w dobrym celu. Chcę zwrócić Waszą uwagę, na rolę jaką przypisujemy temu, co inni o nas myślą. A w szczególności skupię się na tzw. efekcie reflektora – naszej skłonności do tego, by uważać, iż popełniając faux pas jesteśmy w centrum uwagi innych.
Nazwa tego efektu nawiązuje do snopu światła, który oświetla wykonawcę na całkowicie zaciemnionej scenie. Każdemu to się może zdarzyć. Nie mam tu na myśli występów scenicznych, ale doświadczenie przekonania, że wszyscy nam się przyglądają. Rzeczywistość okazuje się być znacznie bardziej wyrozumiała; inni zwykle nie zwracają na nas uwagi tak bardzo jak nam się wydaje. I nie ważne czy robimy coś głupiego, niewłaściwego, czy też zachowujemy się wzorowo.
W książce „Czego najbardziej żałują umierający” pielęgniarka Bronnie Ware tak opisuje jedną ze swoich śmiertelnie chorych podopiecznych:
„Teraz umierała i nie obchodziło jej, co pomyślą o niej inni i bolała nad tym, że nie wpadła na to wcześniej. Zachowywała pozory, żyła tak, jak oczekiwali od niej inni.”
To, o czym pisze Ware to znacznie więcej niż tylko efekt reflektora ale użyłem tego przykładu by pokazać, jak tragiczne mogą być skutki uzależniania naszego życia i szczęścia od oceny ze strony innych. Tym bardziej, że, jak spróbuję zaraz pokazać, inni myślą o nas mniej niż nam się wydaje.
Skąd się bierze efekt reflektora?
Jako przyczynę powstawania efektu reflektora zwykle wskazuje się silne skoncentrowanie na sobie; swoich działaniach i wyglądzie. Częściej ulegają mu osoby, które nie radzą sobie z przyjmowaniem perspektywy innych ludzi. W konsekwencji stajemy się nerwowi i odczuwamy silne zakłopotanie. W praktyce oznacza to też, że rezygnujemy z robienia rzeczy, na które mamy ochotę, bojąc się, że inni uznają to za obciachowe. Niestety nierzadko zdarza się, że omawiany efekt jest dla człowieka tak wyniszczający, że konieczne jest podjęcie leczenia.
Choćby dlatego warto sobie już dzisiaj uświadomić:
Ludzie nie poświęcają nam tak dużo uwagi, jak myślimy.
Budzisz się czasami za późno by opanować chaos panujący na twojej głowie (przepraszam osoby o fryzurze oszczędnej za wykluczanie ich z tego przykładu)? Chyba każdemu zdarza się dzień fatalnej zaczeski. Zauważmy, że w takie dni tym, co nas martwi, nie jest nieokrzesanie włosów, ale to, że inni to zobaczą i ocenią.
Badania wydają się mówić: no i co z tego? Wyluzuj!
W jednym z nich zespół kierowany przez Thomasa Gilovicha wywołał u badanych efekt reflektora, dając im do założenia koszulkę z wizerunkiem Barry’ego Manilowa. Dla tych, którzy nie znają tej wybitnej postaci amerykańskiej sceny muzycznej, dostosujmy ten przykład do polskich warunków: to mniej więcej tak, jakbyśmy studentów szkoły biznesu namówili do nałożenia t-shirta z Zenkiem Martyniukiem w ociekających lukrem barwach. Tak ubranego respondenta wysyłamy na wykład i jeszcze prosimy by się spóźnił, aby wszyscy siedzący w ławkach mogli go dobrze obejrzeć. Czując wstyd i zakłopotanie badani byli nie tylko przekonani, że większość obecnych w sali wykładowej zwróciła na nich uwagę, ale też, że ich zapamiętała. Nic z tych rzeczy. Okazało się, że bardzo niewielu w ogóle pamiętało, czyja twarz była na koszulce.
Dowodów naukowych jest znacznie więcej. Przykładowo: kto z nas będąc nastolatkiem nie skręcał się z bezsilności na myśl o pryszczach i przebarwieniach, które pojawiały się nam na twarzach. Badania pokazują, że mało kto z naszego otoczenia w ogólne to zauważał i o tym pamiętał. Inny przykład: uczestnicząc w dyskusjach grupowych wielu z nas ma skłonność do przeceniania tego, jak bardzo zapamiętane zostanie coś, co powiemy. Ludzie noszący ubrania będące podróbkami znanych marek, zwykle nadmiernie się przejmują, że inni to dostrzegą i ocenią. To tylko kilka przykładów z badań pokazujących, że reflektor jest głównie w naszych głowach.
Ciekawym aspektem efektu reflektora jest praca, w której robimy powtarzalne rzeczy. Ot, choćby, pierwsza z brzegu: wykładowca na uczelni (kompletnie nie wiem, skąd mi się wziął ten przykład). Zdarza się, że pracownik dydaktyczny, co roku prowadzi ten sam kurs i powtarza te same treści. Dla niego jest to coś co już dobrze zna, ale dla odbiorców to zwykle nowość. Dla niektórych osób to układ idealny. Nazywam ich archiwistami; co rok przychodzą na zajęcia z tymi samymi materiałami stworzonymi 30 lat wcześniej. Pewnie każdy, kto był na uczelni doświadczył zajęć z zasłużonym, żeby nie pisać „zasuszonym”, profesorem czytającym swoje notatki z pożółkłych ze starości kartek. Na szczęście większość prowadzących zmienia, uaktualnia, dodaje, urozmaica. I tu dochodzimy do najważniejszego: student, który nie powtarza roku, zawsze doświadcza czegoś nowego, ocenia wykład jako całość. Tymczasem wykładowca największe znaczenie przypisuje temu, co zrobił inaczej niż zwykle. A w konsekwencji przecenia to, jak bardzo wprowadzone zmiany wpływają na odbiór.
Efekt reflektora nie dotyczy tylko sytuacji, gdy coś co robimy można uznać za kompromitujące. Występuje on również wtedy, gdy robimy coś dobrego, co w naszym mniemaniu zasługuje na szacunek i docenienie. Nie liczmy na to, że nasze dokonania zapadną innym w pamięć. Co to to nie. Wielu ich nie dostrzeże, a większość szybko o nich zapomni.
Ciekawe i ważne okazują się niedawno przeprowadzone badania na temat związku pomiędzy tym, jak ocena, którą inni wystawiają nam w mediach społecznościowych, wpływa na wzmacnianie efektu reflektora. Wykazano w nich, że im większą uwagę inni nam poświęcają tym silniej ulegamy iluzji, że jesteśmy oceniani, dostrzegani i zapamiętywani.
Przekleństwem efektu reflektora jest bycie uzależnionym od tego, co myślą o nas inni, nawet gdy oni w ogóle nie myślą. To my tworzymy sobie bariery, nazywając je głosem rozsądku, racjonalną oceną sytuacji, czy dorosłym podejściem. Choć mamy ochotę, nie śpiewamy karaoke bojąc się drwin. Nie zmieniamy pracy na mniej płatną ale ciekawszą, żeby nie wyjść na frajerów. A przy tym ciągle zabiegamy o akceptację, o potwierdzenie własnej wartości u ludzi, którzy, nie poświęcają nam uwagi. Bo czemu niby służą zdjęcia i filmiki z imprez, koncertów, ceremonii zamieszczane na Facebooku?