Dlaczego ludzie nie słuchają naukowców?

Nauka nierzadko dostarcza wyników przeczących naszej intuicji, przyzwyczajeniom, utrwalonym modelom postrzegania rzeczywistości. To bywa nieprzyjemne i wywołuje opór.

Dlaczego ludzie nie słuchają naukowców?

Sir Brian May – mający doktorat z astronomii gitarzysta Queen – to zły przykład, na początek tego artykułu. Łączy bowiem w sobie dwie rzeczy, które zazwyczaj nie idą   w parze: popularność artysty i doświadczenie naukowe. A zatem abstrahując od sir May’a; komu zaufacie bardziej, gdy usłyszycie informację na temat funkcjonowania świata: naukowcowi czy artyście? Nie chcę was wieść na pokuszenie, ale pociągnę ten wątek. Gdy chodzi o gospodarkę, zdrowie publiczne czy jakość życia: komu zaufacie naukowcowi czy politykowi? Gdy chodzi o prawa fizyki, chemii, medycynę: naukowcowi czy szamanowi z pod Tomyśla? Wierzę, że większość z was uznało, że to naukowiec bardziej niż pozostali zasługuje na zaufanie.

A jeśli tak, to jak wytłumaczyć to, że podczas, gdy naukowcy często nie są słuchani, popularność zyskują poglądy rodem z filmów o Boracie?

Spróbuję pokazać, że nie chodzi w tym miejscu jedynie o wielkość tuby, przez którą się komunikujemy.

Wielu naukowców, ja też do tej grupy należałem, wierzy, że poprawiając formę prezentowania dokonań naukowych sprawią, że ludzie nie tylko poznają fakty, ale też je przyjmą i będą wykorzystywać.  Zakładają bowiem, że głównym powodem niechęci do nauki jest niewiedza. To założenie stanowi podstawę tzw. modelu deficytu zgodnie, z którym osoby, do których ma trafić przekaz są niewystarczająco przygotowane, by go przyjąć. Publiczny opór wobec nauki i technologii jest tłumaczony ignorancją, strachem i przesądami .

Innymi słowy sugeruje się, że gdyby ludzie mieli dostęp do większej ilości informacji naukowych, a naukowcy komunikowali swoje wyniki klarownie i efektywnie, to społeczeństwo zaakceptowałoby ich ustalenia. Lęk przed mikrofalówkami, GMO czy szczepieniami zostałby ograniczony, gdyby ludzie lepiej zrozumieli, na jakich zasadach oparte jest ich działanie. Hipoteza deficytu wiedzy brzmi wiarygodnie: ja, jako naukowiec nie mogę innych do czegoś przekonać, bo po prostu są niedouczeni.

Proste. Logiczne. Błędne.

Dlaczego? Otóż, w modelu deficytu, zakłada się, że ludzie są biernymi, pozbawionymi chęci, potrzeby i umiejętności krytycznego myślenia odbiorcami, a informacja przepływa w jednym kierunku: od nadawcy do odbiorcy. Stąd wniosek, że jeżeli naukowiec, we właściwy sposób, przekaże wartościową informację odbiorcy, temu ostatniemu nie pozostanie nic innego, jak tylko ją przyjąć. Ten tok rozumowania przypomina nieco sytuację, w której zapraszamy kogoś na kolację i podajemy jedzenie przygotowane zgodnie z najlepszymi zasadami sztuki kulinarnej.

Nie jecie? Dlaczego?

A, nie jesteście głodni?! No tak, o to nie pytałem.

Potrawy i smaki nie odpowiadają waszym gustom?! Tego też nie sprawdziłem.

Jesteście wegetarianami? Weganami? Pościcie? Przeszliście na dietę?

Oj tam, oj tam, powinniście jeść. Ten stek jest przedni.

Jedzcie! Bo przecież wszystko, co na stole jest smaczne, pożywne i przygotowane zgodnie z przepisami master cooka.

Możemy znaleźć badania, które zgodnie z modelem deficytu sugerują, iż wiedza osób, które nie przyjmują dowodów naukowych  nierzadko bywa ograniczona. Częściej jednak mamy do czynienia z badaniami, których wyniki wskazują na wątły związek pomiędzy posiadaną wiedzą naukową a postawami wobec dokonań naukowych. Związek ten okazuje się być jeszcze słabszy, gdy zaczynamy się przyglądać nie tyle ogólnemu nastawieniu wobec nauki, ale konkretnym zagadnieniom. Przykładowo wielu ludzi, którzy wierzą w rolę nauki w wyjaśnianiu świata, ma negatywne nastawienie wobec badań ludzkich embrionów. Widzimy zatem, że brak wiedzy nie prowadzi automatycznie do jej głodu.

Niedawno pojawiło się nowe wytłumaczenie fenomenu oporu wobec nauki. W 2023 roku zespół naukowców kierowanych przez Cristinę Fonsecę wskazał, że kluczowym dla przyswajania sobie wiedzy naukowej jest siła wiary we własne rozumienie. Im bardziej jestem przekonany, że właściwie rozumiem i mam rację, tym trudniej mi przyjąć wszystko, co pozostaje niezgodne z moim myśleniem. Ta zależność jest prawdziwa zarówno wśród osób z dużymi, jak i z małymi zasobami wiedzy. Naukowcom nie będzie dane przekonać do swoich racji zarówno tych, którzy wiedzą niewiele, jak i tych, którzy wiedzą bardzo dużo. (Każdy, kto próbował przedstawić nowe pomysły na konferencji naukowej doskonale wie, o czym mówię). To wątpliwości sprawiają, że szukamy, pytamy, jesteśmy otwarci na nowe idee.

Współcześnie problem z przekazem naukowym ma też swoje źródło w tym, że dobre przedstawienie dowodów na jakieś twierdzenie wymaga czasu. Wielu potencjalnych odbiorców po prostu go nie ma. Większość, jak sądzę, woli go przeznaczyć na inne rzeczy niż rozkminianie zagadnień naukowych. Dlatego często zapamiętywane są jedynie skrawki wiedzy, szoty informacyjne mieszczące się w tytułach i nagłówkach. Potwierdzają to choćby wyniki przeprowadzonego w 2021 roku badania sondażowego Eurobarometr. Wynika z nich, że głównym źródłem informacji naukowej dla większości Europejczyków tj. 63%, jest telewizja, a na drugim miejscu media społecznościowe i blogi.

Jednakże: nawet ludzie, którzy mają czas, wolę i potencjał intelektualny by odpowiednio przetrawić, to co oferują naukowcy, okazują się być niezbyt skłonni by uwierzyć w wyniki badań. Nie to, że nie wierzą w ich prawdziwość, raczej kwestionują ich wartość w odniesieniu do siebie. Ileż to razy gdy mówię o tym, że w długim okresie ludzie adaptują się do większości rzeczy, których doświadczają, słyszałem głos z sali: „A ja bym się nie przyzwyczaiła”. Z kolei gdy opowiadam, o tym, jak ważną rolę w naszym życiu odgrywa praca zawsze znajdzie się ktoś kto rzuci: „a ja mógłbym nie pracować”.

Możliwe.

Nauka, szczególnie ta zajmująca się człowiekiem, nie daje jednoznacznych odpowiedzi.

Ryzykowne jednak wydaje mi się odrzucanie czegoś tylko dlatego, że to nie potwierdza moich przekonań, szczególnie gdy ich źródłem jest fragmentaryczna obserwacja.

Przyznaję mi też bywa trudno.