15-minutowe miasta
Sto lat po tym, jak samochód stał się dominującym środkiem transportu, codzienność wielu z nas jest uwarunkowana jego używaniem. A gdyby tak to zmienić i mieć wszędzie blisko?
Miasto będzie częścią wsi. Będę żył 30 mil od mojego biura – pod sosną; moja sekretarka będzie żyła również 30 mil od biura, ale w innym kierunku – pod inną sosną. Oboje będziemy posiadać samochody. Będziemy zużywać nasze opony, ścierać nawierzchnię dróg oraz skrzynie biegów, konsumować ropę i benzynę. Każda z tych rzeczy będzie wymagać wielu nakładów pracy... ale one wystarczą dla wszystkich.
Choć czytając to, dzisiaj wielu z nas się wzdryga - mnie szczególnie porusza to o zużywaniu opon i ścieraniu dróg - taką wizję rozwoju miast w roku 1935 przedstawił klasyk urbanistyki Le Corbusier. Dzisiaj możemy powiedzieć, że w wielu miejscach na świecie marzenie Le Corbusiera się spełniło. Zespół naukowców kierowany przez Timura Abbiasowa przedstawił w 2022 roku dane, z których wynika, iż Amerykanie podróżują średnio od 7 do 9 mil by zrobić zakupy lub oddać się rekreacji. Tylko 12% codziennych podróży jest wykonywanych pieszo i trwa krócej niż 15-minut.
Współcześnie urzeczywistniona wizja Le Corbusiera sprowadza się do kilku rzeczowników: korki, nerwy, frustracja, koszty paliwa, stracony czas, niewyrobienie, skwaszona mina szefa, spóźnienie na obiad. Dodajmy jeszcze: kolosalne miasta koszmary, malejąca różnorodność biologiczna, powietrze, którym strach oddychać.
Niektórzy zauważają w tym paradoks niczym paragraf 22.
Pamiętacie?
Żołnierz może prosić o zwolnienie go ze służby z powodu choroby psychicznej, tylko że fakt wniesienia takiej prośby jest dowodem na to, że nie jest chory na umyśle.
Dzisiejsze miasta nierzadko to przypominają; zmieniamy lasy, rezerwaty, grunty rolne by uciec od chaosu miast, a jednocześnie, by móc się na nich osiedlać budujemy infrastrukturę - stopniowo wprowadzając betonowy chaos tam, gdzie go nie było.
Nic dziwnego, że do publicznej dyskusji wracają koncepcje oparte na założeniu, że jakość życia w mieście jest odwrotnie proporcjonalna do ilości czasu potrzebnego do przemieszczania się samochodem. (poruszyłem ten temat w tekście: Gdzie szukać dementora? Jak dojeżdżanie do pracy wpływa na nasze szczęście?
Pionierem w tym zakresie był amerykański planista Clarence Perry, który w latach dwudziestych XX wieku tworzył ideę „jednostek sąsiedzkich”. Współcześnie głośno jest o tej koncepcji, dzięki pracy Carlosa Moreno – profesora paryskiej Sorbony. Moreno uznaje, że będzie nam się żyło lepiej, jeżeli to co potrzebne znajdziemy w odległości nie większej niż 15-minut od naszego domu. Chodzi o to, by jak najwięcej miejsc, do których się udajemy; sklep, park, przychodnia, teatr było w zasięgu spaceru lub przejażdżki rowerem.
Przedstawiona przez Moreno koncepcja 15-minutowych miast sprowadza się do odejścia od klasycznego podziału: centrum i wyspecjalizowane dzielnice. Przechodzimy w kierunku miast policentrycznych; takich, w których większość tego, co potrzebne do codziennego funkcjonowania jest blisko mieszkańców. Wielofunkcyjne sąsiedztwo ma zastąpić istniejące w wielu miastach strefy przeznaczone do pracy, rekreacji czy rozrywki. W 15-minutowych miastach ma być bardziej zielono, zdrowo i lokalnie. W takich miejscach jakość życia mieszkańców jest relatywnie wysoka, co potwierdziły badania przeprowadzone w amerykańskich miastach realizujących takie projekty
Choć o 15-minutowych miastach zrobiło się głośno w ostatnich dwóch, trzech latach, tego typu koncepcje nie są niczym nowym. Są one już realizowane choćby w australijskim Melbourne, amerykańskim Portland, ale także w Londynie, Rotterdamie (tamtejsze Kop van Zuid to największe tego typu miasto w zachodniej Europie) Seulu, Bogocie i w Paryżu. Władze wielu miast na świecie dążą do tego by stworzyć miejsca, w których pieszo, rowerem, lub transportem publicznym można dotrzeć tam, gdzie musimy i chcemy się udać. Dodatkowym czynnikiem wspierającym te działania jest postępująca digitalizacja. Wiele firm planuje mieć lokalne biura satelitarne w pobliżu miejsca zamieszkania ludzi, po to by ograniczyć dojazdy. Możliwość pracy i wykonywania wielu czynności przez Internet (np. w bankach czy w urzędach) ogranicza konieczność przemieszczania się.
Krytycy zarzucają koncepcji 15-minutowych miast: ograniczanie autonomii, wkraczanie z butami w zakres wolności jednostki i jej prywatność. Niektóre wizje są mocno dystopijne. Sugeruje się, że pod osłoną ograniczenia emisji gazów i uszczęśliwiania, tak naprawdę celem jest powstrzymanie ludzi przed przemieszczaniem się. Zwolennicy 15-minutowych miast odpowiadają, że konieczność ścierania opon, kupowania benzyny, naprawiania i ubezpieczania samochodów oraz stanie w korkach nie jest wyrazem wolności. We współczesnych miastach to nie chęć, ale konieczność nas użytkownikami czterech kółek.
Oprócz wspomnianej krytyki 15-minutowe miasta mogą natrafić na bardzo praktyczny problem; część ludzi nie chce i nie będzie chodzić. To że coś jest blisko, nie jest równe z tym, że ktoś przełączy myślenie i zamiast jechać samochodem pójdzie pieszo lub wyciągnie rower. Zrobienie 15-minutowego marszu do sklepu, lekarza czy pracy, to dla jakiejś części ludności nieakceptowalna rozrzutność w wykorzystywaniu energii.
Jest jednak coś jeszcze, co pozostaje nierozwiązanym problemem. We wspomnianych wcześniej badaniach amerykańskich miast ujawniono, że tymi, którzy przemieszczają się najmniej są ludzie ubodzy. To niepokojące w kontekście 15-minutowych miast, gdyż mogą one wzmacniać społeczną izolację grup marginalizowanych. Amerykanie, którzy mają długą historię segregacji rasowej w miastach, wskazują, że polityka nakierowana na ograniczanie codziennego przemieszczania się ludzi, redukuje możliwości interakcji pomiędzy ludźmi reprezentującymi różne grupy rasowe czy dochodowe, co z kolei wzmacnia podziały i ogranicza mobilność ekonomiczną. Podróżując dłużej mieszkańcy biedniejszych dzielnic mają większe szanse na spotykanie ludzi reprezentujących zróżnicowane społecznie i ekonomicznie grupy. Istnieje obawa, że samowystarczalne miasta będą działały niczym lep utrudniając żyjącym tam ludziom przemieszczanie się po drabinie społecznej. Łatwo sobie wyobrazić, że w niektórych tego typu miasteczkach ich mieszkańcy będą bogatsi, a szkoły i szpitale lepsze.
Wydaje się, ze koncepcja 15-minutowego miasta to coś więcej niż moda. Już dzisiaj ponad połowa – 57% ludności świata żyje w miastach, a szacuje się, że w roku 2050 będzie to 7 na 10 osób. Dlatego, wielu traktuje koncepcje minutowych miast jako konieczność wobec zmian klimatycznych i malejącej dostępności surowców.
Arystoteles pisał o tym, że państwa-miasta istnieją po to by można było w nich żyć, ale nie po to by życie w nich było dobre. Może to się zmieni?