W euforii pomagania
"Helper's high" to pojęcie ukute w latach 80-tych przez Allana Luksa. W badaniu przeprowadzonym na grupie ponad 3000 osób Luks dowiódł, że osoby bezinteresownie pomagające innym, w następstwie swoich altruistycznych działań doświadczają uniesienia podobnego do znanego nieco szerzej "runner's high", czyli euforycznego stanu jakiego możemy doświadczyć na skutek turbodoładowania endorfin wydzielanych podczas długiego, ciężkiego wysiłku fizycznego. Dodatkowo, wspaniałomyślne czyny w dłuższej perspektywie skutkowały obniżaniem poziomu stresu (wydzielana oksytocyna przeciwdziała szkodom wyrządzanym przez kortyzol), pogodą ducha i szeregiem innych, pozytywnych zmian w ogólnym stanie zdrowia fizycznego i psychicznego.
Ta neurobiologiczno-psychologiczna ciekawostka pozwala wynieść poza ramy banału utarte stwierdzenie, że "pomagając czujemy się lepiej". Możemy spojrzeć na działania altruistyczne jako na coś więcej niż samo dawanie. Trochę jak w supermarketowej promocji - "możesz uszczęśliwić dwie osoby w cenie jednej". Przyjrzyjmy się zatem tej "promocji" w kilku kluczowych kontekstach.
Przysługa vs usługa
W grach RPG przedstawiane nam są często opcje dialogowe, którymi może - wedle naszego wyboru - podążyć sterowany przez nas bohater.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której zgodziliśmy się pomóc koledze w przewiezieniu lodówki. Kolega mówi nam na koniec "Dzięki stary, nie dałbym rady - nie wiem jak ci się odwdzięczę" . Pojawiają się nam wówczas następujące opcje dialogowe:
- Jakie "odwdzięczę" - daj spokój, nie ma tematu.
- Spoko spoko, za miesiąc się przeprowadzam to w sumie będziesz miał okazję.
Naturalnie, rezultat wyboru którejś z tych dróg zależałby od szerszego kontekstu (długość i zażyłość relacji, ton wypowiedzi etc.), ale w najprostszej wersji:
- Wybór opcji 1. to książkowy przepis na "helper's high". Transakcja jest już praktycznie zamknięta - kolega ma lodówkę w docelowym miejscu i dodatkowo jeszcze satysfakcję z tego, że ma dobrego kumpla. My natomiast ze stricte ekonomicznego punktu widzenia nie mamy nic, poza tym dziwnym uczuciem, że jesteśmy trochę jakby superbohaterami i w ogóle to życie chyba nie jest wcale takie złe.
- Wybór opcji 2. to działanie w myśl wyznawanej przez niektórych zasady "nigdy nie rób nic za darmo". Do wybrania jej może nas motywować przekonanie, że najlepiej będzie nam wtedy, jeśli na nasze codzienne życie przeniesiemy dość dosłownie biznesowe rozumowanie w kategoriach optymalizowania zwrotu z inwestycji. W tym przypadku lodówka również jest przeniesiona - kolega nie musiał co prawda płacić za transport, ale trudno powiedzieć, żeby skakał z radości. Nikt nie lubi być dłużnikiem. No i może nawet niesmak pozostanie. My natomiast mamy już praktycznie zapewnioną siłę roboczą w nadchodzących trudach przeprowadzki. Yaay! Nie jesteśmy frajerami.
“Generosity with strings is not generosity: it is a deal.”
Marya Mannes
W charytatywności
Z moich prywatnych obserwacji zaistniałych na skutek kilku lat spędzonych w branży, mogę pełnym przekonaniem potwierdzić, że "helper's high" stanowi absolutny fundament charytatywności. Nie będzie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że jest to spiritus movens osób poświęcających swoje zasoby (czasu, pieniędzy lub innych dóbr, ale także krwi lub szpiku) by pomóc innym, najczęściej nieznajomym.
Lubimy czuć się dobrze, lubimy dopaminowo-serotoninowo-oksytocynowe zastrzyki. Jeśli nasz mózg skojarzy, że porcja hormonów szczęścia była spowodowana aktem charytatywnym, w przyszłości będzie nam dużo łatwiej podjąć takie działania ponownie.
Podobnie jak w przypadku sytuacji kolegi z lodówką, możemy z dużym marginesem bezpieczeństwa założyć, że pomocowa euforia będzie o tyle większa, o ile bardziej bezinteresowna będzie nasza pomoc. To dlatego mail od Siepomaga lub serduszko na kurtce od WOŚPu są w ogólnym rozrachunku "warte" dla darczyńcy więcej, niż wszelakie kalendarze, pióra, bony lub cokolwiek mającego wartość inną, niż symboliczna.
Tylko co w tym układzie z licytacjami charytatywnymi, których jest mnóstwo i na które ludzie wpłacają wielkie pieniądze? Tutaj "helper's high" jest przede wszystkim udziałem osoby wystawiającej na licytację daną rzecz lub usługę. Ale według mnie, również "nabywcy" skapnie się sporo dobrego samopoczucia. To, co teoretycznie nabywca może stracić na wyzuciu swojego działania z czystej bezinteresowności, może po części (lub z nawiązką?) nadrobić na:
- korzystaniu z nabytej rzeczy / usługi (w dodatku z przekonaniem, że została nabyta w drodze zmiany świata na lepsze)
- zaspokojeniu swojego "wewnętrznego skąpca", który być może w innych okolicznościach odwiódłby niektórych od zupełnie bezinteresownego aktu wspaniałomyślności
Dobro luksusowe?
“We make a living by what we get, but we make a life by what we give.”
Winston Churchill
Trochę obracając słowa Winstona - to naprawdę fajnie, Winston, że możemy "bardziej żyć" dzięki dawaniu, ale jednak musimy najpierw cos wziąć, żeby w ogóle przeżyć, a potem pomyślimy o innych.
Jak w wielu innych dziedzinach życia, i tutaj trzeba te dwie siły odpowiednio wyważyć i znaleźć równowagę. Oczywiście, znajdziemy w naszym społeczeństwie zarówno skrajnych biorców jak i skrajnych dawców, ale w myśl rozkładu Gaussa większość z nas swoje optimum znajdzie gdzieś w odcieniach szarości.
Dla każdego punkt, w którym zacznie się bardziej interesować uszczęśliwianiem innych, niż siebie, jest położony w innym miejscu na skali naszego osobistego dobrobytu materialnego i psychicznego.
Jednak niezależnie od naszych zasobów czasu i pieniędzy czy też stanu emocjonalnego, ośmielę się postawić hipotezę, że można zastosować tu z powodzeniem zasadę "wdowiego grosza". Jakikolwiek akt altruizmu, na który możemy sobie pozwolić, powinien z powodzeniem zapewnić nam ten pożądany przez nasz organizm i umysł shot endorfinowy. Niezależnie, będzie to 5 czy 500 000 złotych na cele charytatywne lub czy jest to 10 minut rozmowy z samotnym staruszkiem z sąsiedztwa, czy też cały dzień spędzony na pomocy w hospicjum.
Trzy oblicza wdzięczności: jawna, domniemana i "rażąca nie-"
Jeżeli na wspaniałomyślne czyny postaramy się spojrzeć jako na transakcję, wyglądałoby to mniej więcej tak, że odbiorca naszego działania altruistycznego ma nam do "zaoferowania" euforię z tytułu pomocy, którą możemy sobie zrealizować sami u siebie w głowie. Jednak sygnałem, który pozwoli nam to zrobić jest wdzięczność, która według mnie w ten, czy w inny sposób musi w tym procesie transakcyjnym wystąpić. Tym samym, pozwolę sobie wyszczególnić:
- Jawną wdzięczność, której możemy zaznać w momencie, gdy mamy możliwość jakiegokolwiek kontaktu z beneficjentem naszej wspaniałomyślności. Możemy wówczas zobaczyć wzruszenie na twarzy, uścisnąć dłonie (lub w czasach pandemii - przybić żółwia), usłyszeć "pan to jest naprawdę wspaniały młody człowiek, oby więcej takich ludzi jak pan!" - i bum, endorfiny działajcie.
- Domniemana wdzięczność, która występuje wtedy, gdy nie mamy możliwości interakcji z odbiorcą naszej dobroci, lub odbiorca jest bliżej nieokreśloną grupą ludzi lub jeszcze innym konstruktem (np. kiedy sprzątamy las ze śmieci, beneficjentem jest społeczeństwo lub wręcz świat/planeta). Plus tego oblicza wdzięczności jest taki, że jest ona tak wielka, jak tylko sobie tego zażyczymy i w znakomitej większości przypadków nie będziemy mieli możliwości/konieczności zestawienia naszego wyobrażenia ze stanem faktycznym. Poniekąd sami dajemy sobie tu sygnał, że euforia może zostać uwolniona a nasza samoocena może śmiało ulec poprawie.
- Rażąca niewdzięczność, czyli pojęcie występujące w świecie prawa, co do zasady, głównie podatkowego i które w razie wystąpienia stanowi przesłankę np. do konieczności zwrotu darowizny. O ile fascynującym zagadnieniem musi być ustalanie "punkt rażącości" po przekroczeniu którego niewdzięczność w świetle prawa kwalifikuje się do tego zaszczytnego miana, o tyle w sytuacjach życia codziennego dość łatwo przychodzi nam ocena tego, czy ktoś zareagował na nasz akt altruizmu w sposób niegodziwy lub nam uwłaczający. O "rażącej" niewdzięczności wspominam dlatego, w przypadku jej wystąpienia nie mamy co liczyć na jakąkolwiek euforię. Jeżeli ofiarujemy komuś bezinteresownie "cząstkę siebie", a w zamian dostaniemy na przykład kąśliwą uwagę typu "no cóż, lepsze to niż nic", to teoretycznie możemy spodziewać się raczej czegoś na kształt "helper's low", a co za tym idzie np. obniżenia samooceny i nastroju, utraty wiary w świat i ludzi i innych negatywnych emocji i reperkusji zdrowotnych.
Cel jest drogą - optymalizacja doświadczeń euforycznych
Ciekawe badanie zostało przeprowadzone przez Melanie Rudd i Jennifer Aaker. W ramach zgłębiania sekretów "helper's high", badaczki przedstawiły uczestnikom badania dwa potencjalne cele działań altruistycznych
- Cel abstrakcyjny - "sprawić by ktoś inny był szczęśliwy"
- Cel konkretny - "sprawić by ktoś inny się uśmiechnął".
Uczestnicy następnie mieli wybrać cel, którego osiągnięcie sprawiłoby, że oni sami byliby możliwie najbardziej zadowoleni. Większość uczestników przewidywała, że realizacja bardziej ambitnego i górnolotnego, ale też abstrakcyjnego celu będzie wiązała się z większą dawką euforii.
W drugim etapie badania uczestnicy mieli dobę na to, by wykonać jakiś dobry uczynek, przy czym połowa osób miała za zadanie "uczynić kogoś szczęśliwym", a druga połowa "sprawić, by ktoś się uśmiechnął". Mimo, że w obu grupach uczestnicy podejmowali podobne działania (dawanie prezentów, przygotowywanie jedzenia, oferowanie pomocy), grupa "uszczęśliwiaczy" w ogólnym rozrachunku doświadczyła mniej satysfakcji i szczęścia, niż grupa "uśmiechaczy".
W innych badaniach Rudd i Aaker dowiodły, że ten efekt odnosi się nie tylko do różnicy pomiędzy próbą uszczęśliwienia i wywołania uśmiechu, ale do wszelkich innych celów naszej dobroczynności (np. oddanie szpiku, żeby zwiększyć komuś szansę na znalezienie dawcy vs danie choremu nadziei).
W pomaganiu innym, podobnie jak w innych sferach życia, osiąganie mniejszych, ale bardziej realnych i możliwie konkretnych celów (myślę że można tu w jakimś stopniu zaaplikować np. kryteria SMART) wiąże się z większą szansą na załapanie się na "helper's high" z tytułu ich osiągnięcia. Zwłaszcza, że łatwiej jest nam zweryfikować, czy cel faktycznie został zrealizowany. Uczestnicy badania mogli łatwo stwierdzić czy ktoś się uśmiechnął. Odpowiedź na pytanie "czy ktoś jest szczęśliwy" jest już z natury dużo bardziej problematyczna.
Budowanie tolerancji i użyteczność marginalna
Na początku wpisu odczucia euforyczne związane z pomaganiem przyrównaliśmy do tego, co odczuwają biegacze podczas długiego wysiłku. W innych opracowaniach padają również bardziej drastyczne porównania do np. morfiny. Skoro zatem wiemy, że można uzależnić się nie tylko od morfiny, ale też od euforii związanej z wysiłkiem, to czy można uzależnić się od aktów altruizmu?
Z moich prywatnych obserwacji świata wynika, że pomaganie jak najbardziej "wciąga", jednak interesując się tematem "helper's high" nie spotkałem się z żadnym badaniem lub opracowaniem poruszającym temat ewentualnych negatywnych skutków takiego nałogu (chociaż przyznam, że chętnie bym z wynikami takiego badania się zapoznał i skontrastował z nimi swoje przewidywania).
Myślę natomiast, że w przypadku hormonalnej uczty, jaką serwuje nam nasz mózg w ramach gratyfikacji za prospołeczne zachowania można śmiało zastosować prostą i uniwersalną teorię malejącej użyteczności marginalnej. Podobnie jak w przypadku każdej używki, pierwsza porcja "dawania" serwuje nam prawdopodobnie największego możliwego kopa, a z każdą kolejną wytwarzamy sobie coś na kształt tolerancji i albo musimy zrobić "coś więcej", albo zadowolić się delikatniejszym doznaniem euforycznym.
Jeżeli jednak na jednym wykresie miałbym umieścić krzywą krańcowej użyteczności "helper's high" razem z krzywymi konwencjonalnych używek typu kofeina, narkotyki lub cukier, ośmieliłbym się założyć, że krzywa związana z euforią pomagania byłaby nieporównywalnie bardziej płaska niż (wiem, drastyczny przykład) krzywa heroiny słynącej z tego, że ludzie bardzo szybko wypracowują sobie na nią dużą tolerancję i potrzebują coraz większych dawek, by cokolwiek poczuć.
Pozostając w terminologii używkowej, trudno jest całkiem serio porównywać doznania euforyczne z tytułu zachowań prospołecznych z alkoholem, narkotykami, papierosami czy kofeiną. Najbardziej rozpowszechnione używki znane są jednak ze swojego destruktywnego wpływu na nasze relacje z otoczeniem oraz zdrowie fizyczne i psychiczne, podczas gdy "helper's high" wedle wszelkich przesłanek gwarantuje nam dokładnie przeciwne efekty. Czemu mielibyśmy zatem odmawiać sobie tej przyjemności?
Warte zgłębienia: