Ze smutkiem nie przyoszczędzisz
Smutek z wielu powodów jest niepożądany, ale rzadko myślimy o tym, że wpływa na to, co zawierają nasze portfele i … na to co wkładamy na talerz. Spróbuję rozpakować to, może na pierwszy rzut oka, zaskakujące połączenie: smutek a wydawanie pieniędzy.

Na smutek najlepsza jest szara pogoda i melancholijna playlista na Spotify. Zaciągamy ręczny . Motywacja znika. Stronimy od ludzi. Uruchamiamy tryb rozgrzebywania i w pętli mielimy te same myśli. Smutni śpimy gorzej, jemy mniej. Zwiększamy poziom kortyzolu. Zmniejszamy odporność na choroby. Czujemy się ciężcy i ospali. A co z wydawaniem pieniędzy? Intuicyjnie: skoro, kiedy mi smutno, nic nie ma sensu, to wydawanie pieniędzy, nic w tym obszarze nie zmienia.
Okazuje się, że jest odwrotnie. Badania mówią: smutek prowadzi do większej konsumpcji. Wydajemy więcej i jemy nierozsądnie.
M&M’sy zamiast rozsądku
W klasycznym badaniu, w którym sprawdzano, jak smutek wpływa na ilość i jakość spożywanego jedzenia, u jego uczestników najpierw za pomocą filmów wywoływano nastrój: smutny, neutralny albo wesoły, a potem obserwowano, co jedzą. Smutni sięgali przede wszystkim po M&M’sy i popcorn z masłem. Smutek sprawia, że przestajemy się kontrolować a to co tłuste i słodkie – daje natychmiastową, choć trzeba przyznać, krótkotrwałą ulgę. Mózg próbuje się „pocieszyć”.
W tym miejscu powinno znaleźć się pytanie: a dlaczego tak jest?
Stoją za tym dwa mechanizmy.
Pierwszy z nich to poczucie bezradności. Smutek często wiąże się z poczuciem straty, braku kontroli. Odczuwając go nie zaspokajamy jednej z naszych najważniejszych potrzeb. Konsumujemy by rekompensować to, co utraciliśmy. Próbujemy sobie coś wynagrodzić, pocieszyć się, jemy aby odzyskać choć pozory kontroli i poczuć się lepiej. To ma sens, prawda?
Drugi z mechanizmów to zwiększona koncentracja na sobie. Smutek skierowuje naszą uwagę do wewnątrz, na nas samych. A jeśli introspekcja sprawia, że opisujemy siebie jako nieudacznika i ofiarę , obniża się nasza wartość samego siebie. Kupując możemy próbować to w sobie zmienić. Czujemy się źle, więc znowu potrzebujemy czegoś co sprawi, że poczujemy się lepiej. Chcemy rzeczy. Więcej rzeczy. Wszystko by poprawić sobie samoocenę. To dlatego, badania coraz częściej wskazują, że wywołane smutkiem nadmierne skupianie się na sobie sprawia, że chętniej wydajemy pieniądze.
W jednym z eksperymentów ludzie, którym sztucznie zaaplikowano smutek- byli skłonni zapłacić zauważalne więcej za butelkę wody niż osoby, które były w nastroju neutralnym. Zauważcie, że nie chodziło tu o cukier i tłuszcz, tylko o bezkaloryczną H2O. Naukowcy udowodnili, że smutek zmniejsza naszą cierpliwość finansową. Zaobserwowano efekt nazwany po angielsku myopic misery {maj – opic mizery] – krótkowzroczne nieszczęście. Dość wymowna nazwa, nie uważacie? Smutni stajemy się niecierpliwi; wolimy dostać mniejszą nagrodę, ale od razu – tu i teraz – niż poczekać na większą w przyszłości. Smutek skraca perspektywę czasową i zwiększa atrakcyjność natychmiastowej gratyfikacji.
Zaraz, stop, nie popadaj w przygnębienie, nie chcę mieć na sumieniu Twojego konta (szczególnie, jeżeli masz wspólne z partnerem). Badania pokazują, że możemy dość łatwo obronić się przed wpływem smutku na nasze decyzje.
Kluczowe jest przywrócenie poczucia kontroli. W jednym z eksperymentów zrobiono coś bardzo prostego. Odczuwającym smutek uczestnikom badania, dano wybór pomiędzy luksusową czekoladką a zwykłym długopisem. Fakt, że mogli wybrać, a zatem mieli kontrolę, znacząco zmniejszył u nich chęć wysokokalorycznego objadania się. Samo poczucie, że mam wybór, że decyduję, nawet w tak mało istotnej sprawie, coś zmienia. Przywraca poczucie kontroli. U badanych, którzy po prostu dostali czekoladki w prezencie, bez możliwości wyboru, nie obserwowano tego efektu. Zauważcie, nie chodzi o nagrodę tylko o akt decydowania!
To co idziemy na zakupy?
Nie żeby oddawać hołd bogom rozpasanej konsumpcji, niech nas Zeus broni. Idziemy na zakupy w ramach terapii, - to wydaje się sensowne prawda? Nawet ma swoją nazwę: retail therapy. Opiera się ona na założeniu, że dające przyjemność zakupy mogą polepszyć nastrój, a rozstrzyganie: te buty czy tamte kalesony?, przywróci poczucie kontroli. Jak pokazują badania zakupy uwalniają dopaminę – co z jednej strony czyni je narzędziem do poprawy nastroju, z drugiej prowadzi do uzależnienia. Dodatkowo kupując w necie przeglądam strony, porównujemy, wybieramy – to wszystko odciąga uwagę od tego jest źródłem problemu. Poza tym, kupujemy rzeczy, które mają nas zmienić albo poprawić: nowa książka, świeczka do relaksu, legginsy, bo „od jutra joga”. To nie tylko przedmioty, ale i obietnice.
To działa.
Krótko.
I niczego nie załatwia.
Za chwilę znowu siedzimy owinięci kocem i słuchamy Dance Me to the End of Love.

A zatem: smutek może pchać nas do kuchni – byśmy tam poszukali naszego poczucia kontroli; albo do sklepu – gdzie skupiając się na sobie chętnie i niecierpliwie wydajemy pieniądze. Co ważne, przywrócenie poczucia kontroli, nawet przez prosty wybór długopis a czekoladka, może ten proces przerwać.
Jeżeli was to nie przekonuje to mam dla Was coś jeszcze; dajcie się oszukać. Nie w sklepie, ani przy liczbie kalorii. Pozwólcie komuś oszukać wasz smutek. Naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu przeprowadzili badanie , które pokazuje, że efekt placebo działa nie tylko przy bólu fizycznym, ale też w obszarze emocji, takich jak smutek. W eksperymencie uczestnicy oglądali smutne filmy, a potem część z nich dostała spray do nosa – rzekomo lek poprawiający nastrój. W rzeczywistości była to substancja obojętna, czyli klasyczny placebo. Co się stało? Osoby, które wierzyły w działanie „leku”, rzeczywiście czuły się mniej smutne. Ale to nie wszystko – badania mózgu pokazały, że u tych osób zmniejszyła się aktywność w obszarach odpowiedzialnych za przeżywanie negatywnych emocji (np. ciało migdałowate), a zwiększyła w rejonach odpowiedzialnych za regulację emocji (np. przedni zakręt obręczy). Innymi słowy: sama wiara w to, że coś nam pomoże, uruchamia realne procesy w mózgu, które łagodzą emocjonalny ból. Ten efekt działa najlepiej, gdy towarzyszy mu wiarygodna narracja. Mózg potrzebuje dobrej historii, by ją kupić – a potem robi całą resztę.
Wniosek?
Czasem warto zaufać własnej nadziei. Bo jeśli działa nawet sól fizjologiczna w sprayu, to może i my sami mamy więcej mocy, niż nam się wydaje.
