Smartfon; pasożyt umysłu

Myśleliście kiedyś o smartfonie jako o ewolucyjnym poszerzeniu swojego umysłu? Nie? To czas zacząć.

Smartfon; pasożyt umysłu
AI

W tradycyjnym ujęciu procesy umysłowe (myślenie, pamięć, rozumowanie) odbywają się wyłącznie w mózgu.  A co się dzieje, gdy to co poza nami,  staje się integralną częścią naszych procesów poznawczych?

W latach 80-tych XX wieku dwaj filozofowie Andy Clark i David Chalmers zaproponowali Extended Mind Thesis(co zwykle tłumaczymy jako: „teoria/hipoteza rozszerzonego umysłu). W skrócie: chodzi o to, że nasz umysł to coś więcej niż mózg. Granice umysłu mogą się rozszerzać na narzędzia, technologie, środowisko i interakcje z otoczeniem. Czujecie się nieco zagubieni? Na początku ja też byłem, ale potem, gdy Clark i Chalmers przeszli do tłumaczenia tego na przykładzie, wszystko stało się jasne. W ich artykule The Extended Mind pojawia się chorujący na Alzheimera Otto, który korzysta z notesu by zapamiętywać adresy swoich przyjaciół. Zauważcie: notes w tym przypadku pełni taką samą funkcję, jak pamięć biologiczna.  A przy tym stanowi rozszerzenie naszego umysłu.

Kilka innych przykładów: liczymy korzystając z  kalkulatora, używamy nawigacji by zorientować się w terenie, w kalendarzu zapisujemy datę urodzin cioci Zenobii i wizytę u dentysty. Notes, kalkulator, GPS czy kalendarz nie są mózgiem, ale wspierają myślenie, pamięć, planowanie. Działają w tym przypadku jak okulary, które nie są oczami, ale pozwalają lepiej widzieć, albo jak młotek, który nie jest częścią ręki ale pozwala sprawniej wbić gwoździa.

A zatem cała idea sprowadza się do tego, że umysł to nie tylko mózg, ale wszystko, co pomaga nam myśleć i działać. A jedną z tych rzeczy, bez których coraz trudniej nam działać, i, zaryzykuję, myśleć jest smartfon. To użyteczne rozszerzenie. Prawdziwy dysk zewnętrzny naszego mózgu. Przechowuje wspomnienia, pamięta za nas numery telefonów, podpowiada jak ominąć korek i przypomina o wizycie u lekarza. Tyle że, jak przekonują nas w niedawno opublikowanym artykule Rachael Brown i Robert Brooks, smartfon to nie jest takie zwykłe rozszerzenie, jak notes, w którym Otto zapisywał adresy i telefony. Klasyczny notatnik nie próbuje nas do siebie przykuć (Hej Otto, może napiszesz jeszcze jedną notatkę o godzinach otwarcia muzeum?); nie zachęca do doom- scrollingu (Otto no weź przejrzyj jeszcze raz strony z adresami osób, których nazwiska zaczynają się na „A”) i nie karmi firm naszymi danymi (Otto, nie mówiłem Ci ale poinformowałem pocztę, że najczęściej sprawdzasz adres Michaliny).

Smartfon jest zaprojektowany tak by przyciągać naszą uwagę, by ktoś mógł zarabiać na naszych danych, by kształtować nasze nawyki. Przypomina to trochę toksoplazmozę u szczurów — pasożyta, który sprawia, że szczury przestają bać się kotów (i kończą w ich menu). Gdyby spojrzeć na niego z boku to można pokusić się o pewną biologiczną analogię: smartfon to pasożyt naszego umysłu.

Banałem jest stwierdzenie, że smartfon ma swoje dobre strony; pomaga znaleźć drogę, kupić bilet, czy zrobić przelew. W tym tekście nie chodzi o to, by powiedzieć: „zły smartfon, zły, do kąta, nie dostaniesz dzisiaj kolacji”. Problemem, na który zwrócili uwagę filozofowie, jest zakłócenie równowagi, sytuacja gdy jest więcej „winien” a mniej „ma”. Chodzi o to, że w naszych relacjach ze smartfonem przeszliśmy od mutualizmu do pasożytnictwa. Mniej technicznie: relacja wzajemnej pomocy przeszła w relację, w której jedna strona jest eksploatowana.

W naturze to nic nadzwyczajnego. Weźmy taki przykład: motyle modraszkowate i mrówki. Larwy większości motyli z rodziny modraszkowatych dostarczają mrówkom słodkich wydzielin. W zamian otrzymują ochronę. Tak działa typowy mutualizm: ja daję ci coś smacznego → ty mnie bronisz. Ale larwy niektórych gatunków zdecydowanie się wycwaniły i poszły o krok dalej. W efekcie albo zjadają larwy mrówek, albo robią za kukułki:  udają mrówcze dzieci i dają się karmić niczym królewskie bąbelki.

To już czyste pasożytnictwo.

Co ciekawe — badania genetyczne pokazują, że ich przejście od wzajemności do wykorzystywania to efekt jednej dużej ewolucyjnej zmiany.

Brzmi znajomo? Smartfony też zaczynały jako przyjacielskie narzędzie pomagające w codziennym życiu. A dziś? Często bardziej nas eksploatują niż wspierają.

Co gorsza, coraz trudniej od tego uciec. Szczerze: wyobrażacie sobie, że we współczesnym świecie moglibyście żyć bez smartfona? Nasza relacja z nim stała się niemal obowiązkowa. Używamy go do: komunikacji, korzystania z usług rządowych, kontaktów społecznych, zakupów, płatności, rozrywki i słuchania Ekonomii Szczęścia. Ta zależność sprawia, że jeszcze bardziej jesteśmy podatni na eksploatację. Trudno jest "ukarać" oszustów, rezygnując z ich produktów, gdyż koszty rezygnacji są zbyt wysokie. To trochę jak w silnie zintegrowanym małżeństwie – choć partnerzy mogą sobie wzajemnie pomagać, jeśli jeden zaczyna wykorzystywać drugiego, wycofanie się z relacji jest niezwykle trudne ze względu na grożące mu konsekwencje.

Kto wie, może w przyszłości, w odpowiedzi na to "pasożytnictwo", wyewoluują jakieś nowe "mechanizmy obronne" w ludzkim umyśle czy zachowaniu? Już teraz obserwujemy ruchy mające na celu "odłączenie się" od sieci czy aplikacje blokujące media społecznościowe w czasie skupienia. Problemem wydaje się jednak to, że jako organizmy bardziej złożone ewoluujemy wolniej i czujemy się pewniej.

Podsumujmy: pewnie, smartfon może być naszym najlepszym przyjacielem, ale może też być sprytnym pasożytem, który wie, jak przyciągać i wykorzystać nasze najcenniejsze zasoby: czas i uwagę. Wszystko zależy od tego, kto w tej relacji ma większą kontrolę. Lepiej żebyśmy to byli my.