Przestań współczuć ludziom! Empatia.
Współczucie utwierdza nas w roli ofiary, i daje chwilową ulgę, podczas gdy prawdziwa empatia jest źródłem siły do działania. Nie chodzi bowiem o bierne odczuwanie emocji innych, lecz ich świadome zrozumienie.

Shit happens to nie jest tylko fajna naklejka na zderzak samochodu, to banalna rzeczywistość. Wszystkim nam zdarzają się złe rzeczy. To normalne, i przepraszam, za nieciaćkanie się z Wami, nieuniknione. A zatem miejmy to za sobą. Po prostu uznajmy, że każdy z nas od czasu do czasu wpada w pułapkę nieprzyjemnych doznań, jaką szykuje na nas przeznaczenie.
Rzeczy naprawdę istotne dzieją się potem.
Z jednej strony ważne jest zachowanie innych, z drugiej: liczy się to, jak my na nie zareagujemy. Od tego zależy szybkość i kondycja, w jakiej uda nam się wydostać na powierzchnię.
Gdy cierpimy, życzliwi nam ludzie reagują zwykle na dwa sposoby okazując współczucie albo empatię. Zacznij od pierwszej reakcji; współczucia.
Problem ze współczuciem polega na tym, że zwykle pogarsza i utrwala sytuację, w której ktoś się znalazł. Jak pisze o tym doktor Paul Furey, powodem są trzy rzeczy: litość, status ofiary, zrozumienie.
Choć nie jest to jego celem, współczujący dorzuca swoje własne emocje; smutek, strach, irytację.
"Bardzo mi przykro, że znalazłeś się w tak trudnej sytuacji. To naprawdę niesprawiedliwe, że takie rzeczy przytrafiają się komuś takiemu jak Ty."
Możliwe, że takie słowa, wypowiedziane w chwili kryzysu, sprawią, że poczujemy się mniej samotni. Ktoś właśnie nadał rangę mojemu cierpieniu – potwierdził, że to, co czuję, jest w pełni uzasadnione. Inni widzą to tak samo. A skoro tak, mogę spokojnie uznać, że:
Jestem w szambie. Myślałem, że to tylko kałuża, ale rzeczywiście – życie jest okrutne i niesprawiedliwe. Wyżywa się na mnie.
Ja, ty, inni – jeśli będziemy traktowani jak ofiary, zaczniemy zachowywać się jak ofiary. Ktoś, kto okazuje nam jedynie zrozumienie i na tym poprzestaje, utrwala w nas przekonanie, że szambo jest większe, gęstsze i głębsze, niż się wydawało.
Okazywanie po prostu współczucia, często zawodzi. Bo tak naprawdę, gdzieś tam, głęboko, wszyscy próbujemy ukrywać prawdę, że wcale nie chcemy być ratowani. Chcemy mieć rację. Chcemy schować się, za przekonaniem, że uczucia, które nam towarzyszą są uzasadnione, a świat jest podły, szczególnie dla takich dobrych ludzi, jak my.
Empatia działa inaczej.
Człowiek okazujący empatię ma potencjał zmiany zasad gry. Odzwierciedlając uczucia i emocje, które naszym zdaniem, są udziałem osoby cierpiącej, pokazujemy jej, że ją rozumiemy. Z kolei prezentując drugiej osobie okoliczności, które doprowadziły ją tam, gdzie jest, pomagamy jej z pewnego oddalenia przyjrzeć się swojej sytuacji. Człowiek, któremu okazujemy empatię, nie tylko ma szansę z nowej perspektywy spojrzeć na to, gdzie się znalazł, ale też odzyskać wiarę, że może coś zrobić by ją naprawić.
Samo okazywane nam współczucie zwykle jest przyjemne. Przecież to miłe, gdy ktoś pogłaszcze nas po głowie, i powie, jacy jesteśmy biedni. Chowamy się w mięciutkim kokonie. To działa, tyle tylko, że krótko. Nie jest bowiem sposobem na wychodzenie z dołka. W tym przypadku potrzeba empatii.
Carl Rogers definiując empatię opisywał ją jako zdolność do wczuwania się w sytuację innej osoby, tak bardzo jakby to było nasze własne doświadczenie, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie zapominamy o tym, że to zawsze jest: „jakby to było nasze”.
Inni nie zgadzają się z Rogersem, ale to już nie nasz problem. Dla nas nie jest nawet do końca ważne, czy słowo empatia pochodzi od greckiego „empatheia” (gdzie: „em” – to tyle co wewnątrz, a phatos to cierpienie) czy od niemieckiego „Einfühlung” – (tym razem „ein” oznacza wewnątrz, a fühlung – odczuwanie, uczucie wobec innych). Dla nas ważne jest by zrozumieć, że zdrowe interakcje z innymi są nią przesiąknięte.
I chociaż ewolucjoniści, tacy jak Frans de Waal, skłaniają się do stwierdzenia, że empatia była tym, co pozwoliło nam dotrzeć tu, gdzie jesteśmy, wcale nie musi to oznaczać, że wszyscy ją mamy. A to dlatego, że empatia, jak każdy proces myślowy, wymaga wysiłku. Aby ustalić, czy ktoś płacze z powodu bólu, głodu, czy może radości i wzruszenia, konieczne jest wykonanie kroku od nieświadomej reakcji emocjonalnej do przetwarzania poznawczego. Nasz mózg – o czym, jak mi się zdaje, często zapominamy – działa bowiem na dwóch poziomach: odruchowym – to wtedy, gdy reagujemy szybko i emocjonalnie; i świadomym – gdy analizujemy i staramy się zrozumieć to, co czują inni. Z tego płynie ważna lekcja, dla właściwej reakcji konieczna jest samokontrola; empatia bowiem, wymaga od nas byśmy zdając sobie sprawę z emocji doświadczanych przez drugą osobę nie kończyli na współodczuwaniu.

Empatia, tak jak ją postrzegam, nie polega na tym, że rozumiejąc, co ktoś czuje, będziemy to po prostu kopiować. Dla mnie to właśnie jest współczuciem. Oczywiście potrzebujemy synchronizacji: nie będziesz się uśmiechał rozmawiając z kimś kto jest smutny, nie będziesz krzywdził swojej twarzy przerażeniem, gdy ktoś się śmieje. Na tym polega zarażenie emocjonalne. Już niemowlęta płaczą, gdy słyszą płacz innych dzieci. Tyle, że to jest tylko pierwszy krok, kolejny wymaga myślenia. W nim dokonujemy rozróżnienia między nami a innymi. Zamiast łączyć się w bólu, smutku, niepokoju z drugą osobą, musimy się od niej oddzielić. Nie uda się to, jeżeli będziemy grać rolę lustra.
Aby wczuć się w czyjąś sytuację, musimy znaleźć równowagę między emocjami i myślami oraz między sobą a innymi. W przeciwnym razie empatia staje się pułapką i możemy czuć się, jakbyśmy byli zakładnikami uczuć innych. Kiedy spotykasz kogoś roztrzęsionego, pełnego wzburzenia albo lęku, oznaką empatii emocjonalnej jest powiedzenie: „O rany, to, co ci się przytrafiło, jest straszne”. Jednak ostatecznie nie chodzi o podzielanie emocji. Nie chodzi o to, by zamiast jednej wzburzonej czy smutnej osoby były dwie. Sztuka empatii wymaga zwracania uwagi na potrzeby innych bez poświęcania własnych.
Empatia to umiejętność i, jako taka, wymaga ćwiczeń i wysiłku. Nie stajemy się empatyczni ot tak sobie, tak samo jak nie staniemy się silni, spoglądając na hantle.
Tak, ten tekst momentami był trudny. Uwierz mi, że wiem, co czujesz. Dla mnie też – bo, chcąc nie chcąc, musiałem się zastanowić nad tym, czy jestem empatyczny, a pisząc innym, że empatię trzeba ćwiczyć, pytałem siebie: czy sam ćwiczę.
I co z tym teraz zrobimy?
