Natura na receptę

Spacer w lesie zamiast pigułek? Szczęście czerpane z natury? Badania przeprowadzone w Anglii pokazują, że to działa.

Natura na receptę
Photo by Fred Russo on Unsplash

Selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny – krótko mówiąc antydepresanty – to najpopularniejsze dzisiaj leki przepisywane przez lekarzy pacjentom cierpiącym na depresję. A gdyby tak, pigułki i tabletki, przynajmniej częściowo, zamienić czymś innym? Badania, jakie przeprowadzono w Anglii, osób wskazują, że to może być możliwe.

Lek, o którym dzisiaj piszę mogą przepisywać lekarze rodzinni, psychiatrzy, ale też pracownicy socjalni, a nawet, pacjenci, sami sobie. Nie zawiera on żadnych substancji chemiczny, nie jest uzależniający, nie ma skutków ubocznych, nie da się go przedawkować, jego dozowanie często jest przyjemne. W końcu: jest całkowicie bezpieczny i, jak pokazują badania, działa. Ten lek to aktywność w naturze, najlepiej w grupie. Green Social Prescribing polega na wspieraniu osób doświadczających trudności związanych ze zdrowiem psychicznym poprzez angażowanie ich w aktywności grupowe na łonie natury. Może to być ogrodnictwo, rolnictwo, spacery po lesie, kąpiele w jeziorze, sadzenie drzew czy terapia w otoczeniu przyrody. Najważniejszym wymiarem interwencji tego typu jest kontakt z florą, fauną, krajobrazem i chmurami na niebie.

Projekt, w którym uczestniczyło ponad  8 tysięcy osób, to najprawdopodobniej największe tego typu przedsięwzięcie na świecie, a jego wyniki są niezwykle zachęcające. Na wejściu wielu spośród uczestników badania deklarowała niski poziom dobrostanu.  Na wyjściu  nie odbiegali od średniej dla całej populacji a duża część była szczęśliwsza niż przeciętny Anglik.

Początkowo średni poziom szczęścia badanych wynosił zaledwie 5,3 na skali od 1 do 10. Po udziale w projekcie wzrósł do 7,5. Podniosła się również średnia satysfakcja z życia od 4,7 do 6,8, i upowszechniło się przekonanie, że przeżywane życie warte jest tego by je przeżywać. Jednocześnie znacząco zmniejszył się, mierzony szpitalną skalą, poziom depresji i niepokoju.

Co ważne, to powinno zainteresować ekonomistów i polityków, program ten, nie tylko dawał wymierne korzyści w postaci podwyższonego dobrostanu uczestników, ale okazał się również ekonomicznie efektywny: każdy, zainwestowany w niego funt, przyniósł oszczędności w wydatkach na zdrowie na poziomie niemal dwóch i pół funta. Na każdego uczestnika wydano nieco ponad 500 funtów; dla porównania koszt 10 sesji terapii poznawczo-behawioralnej to ponad 1000 funtów.

Żeby nie było wątpliwości, chodzenie po lesie czy uprawianie ogrodu, może wystarczyć w niektórych przypadkach, ale znacznie częściej, o czym piszą autorzy badania, powinno być po prostu elementem w procesie odzyskiwania zdrowia psychicznego.

Fakty, argumenty, badania.

I co z tego? - zapytam.

Nawet jeżeli wyniki się bronią, mam w sobie silną obawę, że wszystko się rozmyje. Wyobrażacie sobie polityka, który część środków z budżetu ministerstwa zdrowia przeznaczy na programy wspierające aktywność na łonie natury?

Zamiast: wydaliśmy miliard złotych na dofinansowanie leków, co dobrze wygląda w statystykach, i ma w sobie namacalność pigułek i solidność danych; ktoś stwierdza: wydaliśmy te pieniądze by ludzie z niskim poziomem dobrostanu poszli na spacer, budowali karmniki dla ptaków i hotele dla owadów. Wyobraźmy sobie lekarza, który zamiast pigułek wypisuje: 45 minut spaceru dziennie albo obcinanie krzewów jesienią. Niejeden pacjent uzna, że to niepoważne traktowanie jego schorzeń i dolegliwości.

Obawy przed ośmieszeniem, kpinami, cynicznymi komentarzami, i wysypem memów, częściowo mogą tłumaczyć, dlaczego to, co wiemy od naukowców nie znajduje w Polsce drogi do umysłów decydentów.

Na szczęście nie wszędzie tak jest. W czterech kanadyjskich prowincjach lekarze nie tylko przepisują pacjentom godziny spędzane w środowisku naturalnym, ale też zamiast leków wręczają im całoroczne karnety pozwalające na wchodzenie do parków narodowych. W Nowej Zelandii takie rozwiązania funkcjonują od lat 90 XX wieku, a tamtejsi pacjenci sami mogą zgłaszać się do tego typu programów. W USA platforma Park Rx America pozwala lekarzom wypisywać „skierowania” na terapię w parkach. Z kolei w Japonii i Korei Południowej silnie promuje się chodzenie po lesie.

W roku 2020 Międzynarodowa Organizacja Zdrowia (WHO) stwierdziła, że natura jest najważniejszym źródłem zdrowia i dobrostanu. Pomysł, żeby pomagać ludziom poprzez namawianie ich do korzystania z usług sprowadzających się do wspólnej aktywności w łączności z naturą opiera się na prostym założeniu, że zdrowie i dobrostan są determinowane przez kombinację czynników społecznych, ekonomicznych i środowiskowych. Holistyczne podejście to jednak nic nowego. W Chinach od wieków powszechna jest koncepcja Jedności Nieba i Człowieka mówiąca o tym, że nasze życie jest bezpośrednim odbiciem natury. Innym przykładem jest japońskie  Shinrin-yoku, dosłownie „kąpiele leśne”, coraz bardziej popularna forma terapii naturalnej. Polega ona na wolnych, relaksujących spacerach, podczas których chłoniemy otoczenie wszystkimi zmysłami.

Badania, które skłoniły mnie do napisania tego tekstu, są może największe z tych, które przeprowadzono, ale, jak łatwo się domyślić nie są pierwsze. Już ponad 10 lat temu Brytyjczycy oszacowali, że tereny zielone w ich kraju są źródłem korzyści zdrowotnych i społecznych o wartości 30 miliardów funtów rocznie. Wpływ zamieszkiwania z widokiem na tereny zielone jest wyceniany na  300 funtów na osobę, częściowo dzięki zapewnieniu miejsc do ćwiczeń, ale także dlatego, że samo patrzenie na przyrodę podnosi ludzi na duchu. Dowody pozytywnego wpływu natury na nasze szczęście są bardzo wyraźne. W przeglądzie 86 badań wskazano, że recepty na przyrodę redukowały ciśnienie krwi i zmniejszały narażenie na zanieczyszczenie powietrza i upały. Kontakt z mikrobami w środowisku naturalnym trenuje nasz system odpornościowy i wspiera drobnoustroje w naszej skórze, drogach oddechowych i jelitach. Ale lepiej ma się nie tylko ciało. Projekt polegający na włączaniu ludzi do wolontariatu na rzecz przyrody i środowiska sprawił, że jego uczestnicy czuli się lepiej, byli szczęśliwsi i mieli poczucie bliższych więzi z innymi. W New Scientist można z kolei przeczytać, że wentylowanie naszej głowy za pomocą bodźców płynących z natury polepsza sen, redukuje stres, wzmacnia pamięć, koncentrację i kreatywność. Te i inne eksperymenty pokazują, że możemy zmniejszyć koszty opieki zdrowotnej zmniejszając zapotrzebowanie na leki i tradycyjne usługi.

Twierdzenie, że zdrowie i szczęście mają swoje źródło w kontakcie z naturą to idea, która kryje się za hipotezą biofilii. Przez większą część historii ewolucyjnej żyliśmy w naturalnym otoczeniu. Dopiero rewolucja przemysłowa sprawiła, że daliśmy się zamknąć w fabrykach, biurach, blokowiskach i w samochodach. Intensywność i ilość kontaktów ze środowiskiem naturalnym się zmniejszyła, ale my aż tak bardzo się nie zmieniliśmy; ewolucyjnie wytworzone powiązania pozostają silne. Dla naszego zdrowia i szczęścia nie wystarczy sprowadzenie relacji z naturą do poziomu symboli w języku „uparty jak osioł”, „jesz jak świnia”, „pracujesz jak pszczoła”. Odwoływanie się do natury w hasłach reklamowych „czyści z mocą wodospadu”, oglądanie filmów przyrodniczych czy nawet czczenie świętych krów nie zastąpią prawdziwego kontaktu z przyrodą. Szczególnie dotyczy to ludzi żyjących na obszarach silnie zurbanizowanych.

Wnioski praktyczne z większości badań sprowadzają się do stwierdzenia: regularnie wychodź na zewnątrz. Zostaw w domu telefon i zwracaj uwagę na dźwięki i obrazy środowiska naturalnego.

Na koniec coś pocieszającego. Nie musisz zamieszkać w szałasie i biegać za antylopami po sawannie by korzystać z dobroczynnego wpływu natury. Naukowcy z Finlandii twierdzą, że wystarczy 15 minut dziennie spaceru po miejskim parku, aby zwiększyć naszą energię i witalność. Zalecają spędzać pięć godzin miesięcznie na łonie natury jako "minimalną dawkę" potrzebną do uzyskania korzyści zdrowotnych.

To ja już kończę i ubieram buty. Pa!