Kawa z pogawędką na wynos - Jak małe interakcje z innymi przynoszą nam duże korzyści?
Ultrakrótkie, trwające ledwie kilka sekund interakcje z nieznanymi nam ludźmi, niosą ze sobą pozytywne skutki dla naszego samopoczucia szczególnie wśród … introwertyków.

Znam, a będąc introwertykiem wręcz podziwiam ludzi, którzy kierują się zasadą „mam i korzystam z możliwości rozmawiania z obcymi”. Podczas, gdy oni mają umiejętność a nawet chęć (sic!) inicjowania rozmowy niemal z każdym napotkanym człowiekiem, ja mam trudności by wypełnić postanowienie, które podjąłem lata temu: „na każdej konferencji poznam jedną nową osobę”. Oni siadają w samolocie by za chwilę rozmawiać z sąsiadem o kuzynie ze strony wujka trzeciej żony, który po tym, który pławił się w dostatku stał się pustelnikiem, ja od razu wyciągam książkę, by tylko nikt mnie nie zagadywał. Oni wchodzą do taksówki i już po kilku minutach wiedzą, że żona taksówkarza miała dzisiaj zły dzień, ja milcząco spoglądam przez okno.
Umiejętności i chęci rozmawiania z nieznanymi mi ludźmi najbardziej brakuje mi podczas podróży. Kiedy, jako studenci z moją, na ten czas przyszłą żoną, jeździliśmy stopem po Europie, prawie zawsze to na nią spadał obowiązek podtrzymywania rozmowy z kierowcą.
Tym co mnie martwi jest fakt, że jak się okazuje, pozytywne nastawienie do rozmowy z nieznanymi, często spotykanymi raz w życiu, ludźmi, może mieć znacznie nie tylko w czasie podróży czy pracy.
Badania pokazują, że nawet te ultrakrótkie, trwające ledwie kilka sekund interakcje z nieznanymi nam ludźmi, niosą ze sobą pozytywne skutki dla naszego samopoczucia. A najbardziej zaskakujące jest to, że ten efekt jest szczególnie widoczny wśród … introwertyków.
W artykule „Is Efficiency Overrated? Minimal Social Interactions Lead to Belonging and Positive Affect” Gillian Sandstrom i Elizabeth Dunn [czyt. Dann] analizują, jak na nasz dobrostan wpływają zachowania nastawione na efektywność – rach, ciach, kawę proszę i do przodu, a jak te, których celem jest nawiązanie bardzo krótkiej i tak samo niezobowiązującej relacji z innym człowiekiem. Pytania, które sobie zadały brzmiały: co się dzieje, gdy zamiast szybko kupić kawę, nawiązujemy jakiś minimalny kontakt? Czy jeżeli przejdę od czysto instrumentalnej, handlowej wymiany, do czegoś co ma znamiona relacji międzyludzkiej – to ta zmiana może realnie poprawić mój nastrój? Czy gdy nawiążę kontakt wzrokowy, uśmiechnę się do osoby po drugiej stronie lady, zainicjuję krótką pogawędkę z baristą, uśmiechnę się do sprzedawcy, to poczuję się lepiej?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie Sandstrom i Dunn przeprowadziły eksperyment, do którego zwerbowały 60 przypadkowych klientów znanej sieci. Połowę z nich poinstruowano by byli super-efektywni; przygotuj pieniądze do zapłacenia, złóż zamówienie, zero rozmów, działaj szybko, sprawnie, bezosobowo. Druga połowa badanych dostała instrukcje by potraktować baristę jak kogoś znajomego: nawiązać kontakt wzrokowy, uśmiechnąć się, zamienić parę słów, nic wielkiego.
Co było głównym wynikiem badania? Pozwólcie, że zacytuję:
Osoby, które szczerze (choć krótko) wchodziły w interakcję z baristą, zgłaszały później wyższy poziom pozytywnych emocji i niższy poziom emocji negatywnych niż uczestnicy badania, którzy traktowali doświadczenie jako bezosobową transakcję.
Różnica między grupami badanych była szczególnie widoczna w poziomie poczucia przynależności. W tym wymiarze „nieefektywni” zyskiwali najwięcej. Społeczni i uśmiechnięci nie tylko czuli się lepiej, nie tylko, pomimo całej ulotności doświadczenia, silniej doświadczali poczucia bycia częścią wspólnoty, ale też, co nie bez znaczenia, czuli większą ogólną satysfakcję z wizyty w kawiarni.
I to wszystko po zwyczajnym zamówieniu kawy!
Myślicie pewnie, że spróbuję Was teraz przekonać do tego, by prowadzić miłe rozmówki? Tak, właśnie do tego zmierzam, ale jednocześnie chcę zauważyć, że nie chodzi tu po prostu o wymianę słów, ale o to, że dzięki niej zarówno my, jak i druga osoba, czujemy się zauważeni. W tej interakcji chodzi o coś więcej niż tylko przyjemność z pogawędki.
Ukrytym bonusem jest efekt przynależności. O ile badani spodziewali się, że mogą poczuć się lepiej dzięki nawiązaniu interakcji, to nie podejrzewali, że będzie ona działać na poczucie przynależności.
Zwykle kiedy mówimy o tym, że relacje wpływają na dobrostan mamy na myśli te wielkie, trwałe, póki śmierć na nie rozłączy, albo przynajmniej nie skończy się turnus w sanatorium. To badanie genialnie podkreśla istotność tzw. słabych więzi. Chodzi o relacje, jakie tworzymy z osobami, które nie są naszymi bliskimi przyjaciółmi ani rodziną. Słabe więzi nawiązujemy na chwilę, na czas interakcji, z kelnerką, osobą przypadkowo spotkaną na koncercie, barmanem czy panią w sklepie. Okazują się być one niedocenianym, ale bardzo łatwym do czerpania źródłem samopoczucia.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na dwa ważne aspekty badania; osobowość i kontekst.
Pewnie część z Was, pomyślała, że krótka, miła pogawędka poprawia nastrój ale tylko szukającym kontaktu ekstrawertykom; że działa tu zasada: „daj mi to co lubię a ja się tym ucieszę”. To bardzo zdroworozsądkowe: będąc ekstrawertykiem nie tylko łatwiej nam wejść w kontakt – nawiązać słabą więź – ale też więcej z tego wyciągniemy dla siebie. Paradoksalnie, o ile to pierwsze, to o łatwości wchodzenia w relacje się potwierdza, o tyle to drugie, to o czerpaniu korzyści, już nie. W serii dodatkowych badań, które przeprowadziły Sandstrom i Dunn, autorki odkryły, że tymi którzy korzystają z nawiązywania słabych więzi są przede wszystkim introwertycy. Kluczowe jest to, o czym już pisałem; poczucie przynależności. Ekstrawertycy, którzy zwykle mają dużą sieć relacji, mają, już na wejściu, wysoki poziom przynależności, a co za tym idzie możliwości jego zwiększania są ograniczone. Introwertycy odwrotnie - niski poziom stwarza przestrzeń do podwyższania. Między innymi to tłumaczy, dlaczego to introwertycy odnieśli więcej korzyści z nawiązywania słabej więzi.
Obok różnic osobowościowych znaczenie dla efektu może mieć też kontekst, w którym się znaleźliśmy. Zauważmy, że pierwsze z realizowanych badań było przeprowadzone w kawiarni, a to środowisko, w którym przelotna, niezobowiązująca interakcja jest czymś naturalnym. Ale czy to samo dotyczy urzędu czy oficjalnych spotkań? Inna atmosfera, bardziej pod krawatem, bardziej nerwowo i pośpiesznie – czy wtedy też to działa? Raczej nie. Choć nie zniechęcam Was do uśmiechania się do pani w urzędzie, luźna rozmowa może okazać się nietrafionym, wywołującym poczucie niezręczności, doświadczeniem. Dotychczas eksperymenty były przeprowadzone w okolicznościach sprzyjających mikro-interakcjom. Nie oznacza to, że w innych one nie zadziałają ale na pewno wymaga to od nas większego wyczucia czasu i miejsca. Krótko mówiąc próbujmy, ale nic na siłę, niczego nie forsujmy.
Podsumujmy: wcześniej wielu z nas czuło to intuicyjnie, dzisiaj mamy naukowe dowody, że udane przelotne interakcje poprawiają nam nastrój i wzmacniają dobrostan. A skoro tak, to dlaczego zwykle stawiamy na to, co szybkie i produktywne? Czasami pewnie jest tak, że poganiani jak koń szpicrutą, po prostu nie zauważamy nadarzających się okazji. Kiedy indziej boimy się bycia zignorowanym, niezręczności, która pojawi się, gdy w reakcji na nasze zagajenie ktoś nas potraktuje jak dziwaków. A może jest też niepisana norma społeczna, żeby w miejscach publicznych nie zagadywać, nie przeszkadzać, nie przedłużać etc. Trochę szkoda prawda? Przecież właśnie tracimy szansę na małe zastrzyki pozytywnych emocji.
Myśl na koniec: skoro wiemy, że te mikro-interakcje mają potencjał poprawy samopoczucia a mimo to często stawiamy na to, by wpasować te krótkie chwile w nasze znaczone pośpiechem i dążeniem do efektywności życie, to co tak naprawdę jest ważniejsze? Pomyślcie, co by się zmieniło, gdybyśmy każdego dnia przeplatali naszą rutynę, świadomymi, intencjonalnymi, inicjowanymi przez nas samych mikro-interakcjami? Może okaże się, że te kilka sekund to najlepsza inwestycja. Dla mnie to jest właśnie produktywność.
A zatem uśmiechnij się do pani na stacji benzynowej – nawet gdy przychodzi ci zapłacić za tankowanie do pełna.
