Cicha rezygnacja i poniedziałkowe minimum – o co chodzi na współczesnym rynku pracy?

Zaczęło się od filmiku na TikToku; 17 sekundowy klip promujący robienie absolutnego minimum wywołał zachwyt. Tak naprawdę jednak to nic nowego, a konsekwencje podążania za trendem mogą okazać się rozczarowujące.

Cicha rezygnacja i poniedziałkowe minimum – o co chodzi na współczesnym rynku pracy?
Zdjęcie dodane przez Andrea Piacquadio: https://www.pexels.com/pl-pl/zdjecie/kobieta-w-czerwonej-koszulce-patrzac-na-swojego-laptopa-3755761/

Jeden z bohaterów South Park Eric, kilka minut po tym jak zaczął swoją pracę i ktoś zarzucił mu, że nie pracuje, odpowiedział:

Nie słyszałeś o absolutnym minimum w poniedziałki?
To rzecz, którą stworzyli młodzi ludzie, ponieważ dbamy o nasze zdrowie psychiczne.

Nazywa się Poniedziałkowe Minimum. Jest spokojne, wyluzowane, niczym niedzielny poranek. Brzmi jak pomysł dla leniuchów, ale nie do końca wpisuje się w tę charakterystykę. Choć dla pokoleń ich rodziców to zwykłe obijanie, ci z pokolenia Z chcą go określać jako ochronne dbanie o siebie. Przychodzą do pracy, ale robią tylko to, co zawiera się w przedziale między zero a tyle-wystarczy-i-ani-grama-więcej. Bez stresu, bez wyzwań. Ma być łatwo i przewidywalnie. Argumentów za tym dostarcza im nauka. Może pamiętacie jeszcze to, co na tym blogu nazwaliśmy niedzielnym koszmarem.

Już w niedzielne popołudnie ludzie czują stres na myśl, że następnego dnia wracają do pracy. Tymczasem, jeżeli poniedziałek ma być na luzie, to myślnie o nim nie napada człowieka w niedzielę, a i poniedziałkowym porankom nie towarzyszy stres. To trochę tak, jak przed szybkim biegiem truchtanie dla rozgrzewki. Przyznajcie, kiedy się spojrzy z tej perspektywy, cała sprawa zaczyna nabierać sensu. Jeżeli zaczniemy tydzień emocjonalnie nabuzowani, to istnieje spore ryzyko, że gdzieś w okolicach środy będziemy kompletnie wyczerpani.

Może więc lepiej pracować lżej w poniedziałek, no bo w końcu to nie jest tak, że nie pracujesz; i dotrwać w miarę w dobrej kondycji aż do piątku. Czy to nie brzmi, jak ten inny trend nazwany przez Zetki cichą rezygnacją?

No nie.

Cicho rezygnując robisz sobie, poniedziałkowe minimum, wtorkowe nie-za-dużo, wyluzowujące środy, nie-przesadzone czwartki, i w końcu piątkowe weekend tuż-tuż. Ograniczasz się do tego, co niezbędne i zapisane w umowie, tyle, że każdego dnia, nie tylko w pierwszy dzień pracy. Nie pracujesz dłużej niż to przewidziane kontraktem, nie uczysz nowych, jak mają wykonywać swoje zadania, nie uczestniczysz w akcjach wolontariackich organizowanych przez twoją firmę etc.

Dane Gallupa z 2023 roku pokazują, że na całym świecie quiet quitting” – cicha rezygnacja, dotyczy 59% osób pracujących. Tacy pracownicy siedzą na swoich miejscach i obserwują zegar. Wkładają w pracę minimum wysiłku i kompletnie nie czują się częścią organizacji, w której pracują.

Jak można przeczytać w artykule zamieszczonym w Business and Managment Research  w przeciwieństwie, do tych, którzy odchodzą, ci którzy rezygnują po cichu zostają, ale jednocześnie kompletnie odrzucają pomysł, że ich życie powinno być zdominowane przez pracę. Proszony o bardzo dobre wykonywanie pracy cichy rezygnator, który nie czuje się ceniony przez swojego przełożonego, reaguje odmową. Tu może tkwić sedno problemu. Jak wskazują niektórzy badacze, wiele organizacji nie traktuje pracowników z odpowiednim szacunkiem, i nie wspiera ich rozwoju. Trudno więc oczekiwać, by niedoceniony pracownik odwzajemniał się pracowitością i oddaniem wobec firmy. Rezygnatorzy ograniczają wysiłek i zaangażowanie często usprawiedliwiając to chęcią zachowania równowagi między pracą a życiem poza nią, albo po prostu po to by chronić zdrowie.

Powody cichej rezygnacji mogą też być w dość powszechnym niezadowoleniu z zarobków, mającym swoje źródło w rosnących kosztach życia przy jednoczesnym braku wzrostu wynagrodzenia. Okazuje się, że piątkowa pizza i stół do ping-ponga nie wystarczą.

Dodajmy do tego, że duża część współczesnych pracowników utknęła w czymś, co w zasadzie ich nie interesuje. To rodzi frustrację, której dodatkowo może towarzyszyć brak poczucia sprawstwa, gdy pracownik jest przekonany, że nie jest w stanie znaleźć innego zatrudnienia. Przy czym, warto podkreślić, badania pokazują wyraźnie, że cicha rezygnacja nie jest w tym przypadku dobrym rozwiązaniem. W porównaniu do tych, którzy się angażują, odchodzący po cichu okazują się być bardziej narażeni na stres i wypalenie. Naukowcy sugerują, że powodem jest poczucie zagubienia i nieutożsamianie się ze swoim miejscem pracy.

Choć cicha rezygnacja jest tym co dominuje wśród millenialsów, jak i jeszcze młodszego pokolenia Z, coraz częściej obserwuje się ją wśród starszych pracowników, którzy w ten sposób wyrażają swój sprzeciw wobec niegodnych zaufania szefów. Dla wielu będzie to forma odreagowania za lata wykonywania pracy w nadgodzinach i poświęcenie się dla celów firmy kosztem własnych celów życiowych.

Co ciekawe cicha rezygnacja nie jest zachodnim wymysłem. W Chinach odpowiada jej termin „leżenie na płasko”, którego autorem był Luo Huazhong. Huazhong pracował w fabryce, gdy zdał sobie sprawę, że czuje się w swojej pracy odrętwiały, działa jak maszyna. Odszedł, po czym spędził 5 lat jeżdżąc rowerem po Chinach, wykonując dorywcze prace i czytając filozofię.

Dlaczego poniedziałkowe minimum i cicha rezygnacja mogą być problematyczne? Jest kilka powodów. Po pierwsze, ktoś może uznać, że ostatecznie pracownicy przecież pracują i wykonują swoje podstawowe obowiązki, więc nie ma problemu. A jednak jest. Większość tego co robimy dzisiaj w pracy nie może być po prostu zapisana i opisana w umowie. Pracodawcy muszą liczyć na to, że gdy pojawi się taka potrzeba, pracownicy będą gotowi dać z siebie więcej. W tym kontekście wcale nie dziwi fakt, że menedżerowie zwykle negatywnie wypowiadają się o minimum i rezygnacji. Widziałem nawet taką nieformalną definicję cichej rezygnacji, jako terminu wymyślonego przez duże firmy, mającego na celu zawstydzić ludzi, którzy wykonują to, co jest zapisane w umowie.

Inny problem można zauważyć już wśród pracowników, fakt, że w zespole są rezygnatorzy może oznaczać, że w niektórych sytuacjach inni pracownicy muszą wziąć na siebie więcej zadań.

Niektórzy praktycy zauważają również, że cicha rezygnacja może być też szkodliwa dla samych pracowników. Minimalne zaangażowanie skutkuje mniejszą rzetelnością w wykonywaniu zadań, i stawianiu się na relatywnie gorszym miejscu wobec innych. Takie podejście przenosi się też poza wykonywanie pracy przekładając się na malejącą pewność siebie, poczucie winy i rozczarowanie.

Na koniec zauważę tylko, że pisałem ten tekst z pełnym zaangażowaniem.