Zabij Vincenta! Jak śmierć artystów wpływa na ceny ich dzieł?

Andy Warhol napisał kiedyś:

„Kupowanie jest bardziej amerykańskie niż myślenie. A ja jestem Amerykaninem, jak to tylko możliwe”.

Artysta był specyficznym zakupoholikiem i równie niezwykłym kolekcjonerem. Zbierał między innymi biżuterię, wypchane zwierzęta, fotografie gwiazd filmowych, meble w stylu art deco i flakony perfum.

Na zorganizowanej po śmierci Warhola aukcji w domu aukcyjnym Sotheby's, jego kolekcję kiczowatych słoików po herbatnikach sprzedano za niemal 250 tysięcy dolarów, co stało się swoistym rekordem, gdyż przed aukcją wyceniano ich wartość na 7 tysięcy. Na tej samej aukcji sprzedano też wiele innych przedmiotów wcześniej należących do artysty; w tym m.in.: 6-calową kryształową kulę za 6 600 dolarów, a także telefon Supermena za 715 dolarów.

Gnani chęcią zysku i strachem przed przegapieniem okazji, dealerzy i kolekcjonerzy kupowali wszystko, co kojarzyło się z Warholem. Takie zachowania obserwowano przy innych znanych artystach, szczególnie tych, którzy umierali młodo i gwałtownie.

Te i podobne zdarzenia sprawiły, że w głowach wielu osób zakiełkowała myśl: śmierć artystów przyczynia się do wzrostu wartości cen ich dzieł. Ekonomicznie ma to sens.

Weźmy takiego van Gogha, gdzie nie przysiadł tam obraz, akwarelę, rysunek czy choćby szkic popełniał. Gdyby dzisiaj żył, i byłby równie sławny jak jest a nie był, kupowanie jego dzieł byłoby dość ryzykowną inwestycją. Każdy, kto posiada obrazy Vincenta po to by na nich zarobić a nie by się nimi zachwycać albo chwalić, wznosiłby modły do boga udanych zakupów i wyprzedaży prosząc go by powstrzymał mistrza od tworzenia. Im więcej bowiem obrazów Van Gogha tym ich cena niższa. Kupujący grymaszą i przebierają; a czy te Słoneczniki są może w wersji do kuchni? Autoportret jest cool ale czy macie go  może z drugiego profilu?

Wrzucając na rynek dziesiątki, albo jak w przypadku Van Gogha- setki obrazów, musimy się liczyć z tym, że cena pojedynczych dzieł będzie relatywnie niska. Prosta zależność popytu i podaży mówi nam: im mniej dobrych obrazów, tym średnio więcej chętnych na ich zakup, a tym samym wyższa cena. Malarz, który co chwilę maluje nowy obraz zwyczajnie psuje rynek. Dziś kupujesz „Gwieździstą noc nad Rodanem” z nadzieją, że za kilka lat odsprzedaż obraz z zyskiem, a jutro Van Gogh maluje gwieździstą noc nad Tybrem, Dunajem, Sekwaną, Bugiem czy Wisłokiem – i nici z twojej inwestycji. Wszystko byłoby jednak inaczej, gdyby było wiadomo, że Vincent nic więcej już nie stworzy. Tu na scenę i do ekonomicznych modeli wchodzi śmierć. Nic bowiem tak skutecznie nie ogranicza płodności artystycznej jak właśnie ona. Kostucha niczym sprytny handlarz, wyświetla wielki napis: „Kup dzieła mistrza już dziś, bo więcej ich nie będzie. Oferta ważna do wyczerpania zapasów.” Drastyczne ograniczenie podaży dzieł, ma sprawić, że ich ceny wzrosną. Wszystko układa się w logiczną całość i pozwala sądzić, że prawdziwym jest często wspominany przez specjalistów od handlu dziełami sztuki „efekt śmierci twórcy”.

Nie tak prędko. Są powody by sądzić, że moment, gdy artysta zaczyna śnić sen wieczny to tak naprawdę najgorszy czas na sprzedawanie jego dzieł. Okazuje się bowiem, że efekt śmierci ujawnia się w trzech momentach, przed, po i w dniu śmierci.

Do niedawna większość obserwacji dotyczących „efektu śmierci” skupiała się na opisie tego, co działo się z cenami dzieł sztuki, po tym, jak ich twórcy odchodzą do zaświatów. Gdy w mediach pojawiają się krzyczące nagłówki o odejściu znanych artystów a gadające głowy w telewizji wspominają ich niezrównany geniusz, zainteresowanie pracami zmarłych znacząco rośnie. Ze względu na swój nieodwracalny i niepowtarzalny charakter spotkanie z kostuchą jest jedynym w swoim rodzaju zabiegiem marketingowym.  Ekonomiści mówią w tym przypadku o „efekcie nostalgii”. Został on opisany przez Victora Mathesona i Roberta Baade, którzy analizowali ceny kolekcjonerskich kart ze słynnymi baseballistami. Badacze zauważyli, że gdy przedstawiony na karcie baseballista umierał, cena karty z jego wizerunkiem rosła. Efekt był wyraźny, ale krótkotrwały. To właśnie efekt nostalgii po części sprawił, że po śmierci Freddiego Mercury, Dawida Bowie, Wisławy Szymborskiej czy nawet papieża Jana Pawła II  - wielu ludzi zapragnęło kupić płytę, książkę, czy zbiór wierszy ich autorstwa. Mogłoby się wydawać, że między pisarzami i muzykami a malarzami i rzeźbiarzami jest jednak spora różnica. W końcu, kiedy kupię tomik wierszy pani Wisławy to wydawca wydrukuje następny egzemplarz, który może kupić ktoś inny. Kiedy kupię „Słoneczniki” van Gogha, ten nie ożyje by namalować kolejne dzieło. Nikt inny ich nie zdobędzie. A jednak, również w przypadku malarzy obserwujemy efekt nostalgii; zainteresowanie dziełami artystów rośnie po ich śmierci. A to sprawia, że na rynku pojawia się wiele przez lata poukrywanych po prywatnych galeriach dzieł, których właściciele zwęszyli okazję na korzystną sprzedaż. Paradoksalnie więc, zawijając się ze świata żywych, artyści, szczególnie ci najbardziej znani, zwiększają podaż swoich dzieł. To dlatego, efekt śmierci malarza, podobnie jak poety czy muzyka, jest wyraźny, ale krótkotrwały.

Czy zatem tak naprawdę nie ma niczego takiego jak efekt śmierci? Bo przecież nie po to się wymyśla dramatyczne określenia by opisać coś co trwa krótko. Ciekawe i zmieniające nasze myślenie ujęcie efektu śmierci zaproponowali Robert Ekelund i John Jackson. Badacze zauważyli, że ceny dzieł znanych artystów rosną znacząco w okresie poprzedzającym ich śmierć. Zbliżając się do opuszczenia świata żywych czy to z racji wieku, stanu zdrowia czy też braku weny, artyści przestają tworzyć. Tym samym znacznie maleje ryzyko, że nagle wyprodukują dużo, niskiej jakości, „dzieł”. Nie popsują rynku, nie zaleją go badziewiem. Jeżeli artysta zbliża się do setki, racjonalnym jest przypuszczać, że nie wyrzeźbi ani nie namaluje już zbyt wiele. Wiedzą o tym handlarze sztuką, podejmują więc grę; kupują dzieła starzejących się artystów, z nadzieją na duży zwrot z inwestycji. To czysty hazard, przyjęcie zakładu o to, co się stanie po mającym nastąpić w przyszłości pogrzebie. Badając zapisy aukcji dzieł stworzonych przez 17 artystów, którzy zmarli w ciągu 26 lat między rokiem 1987 a 2013, Ekelund i Jackson zaobserwowali wzrost cen w ciągu 5 lat przed śmiercią (średnio 6% rocznie) i spadek tychże w okresie tuż po śmierci (średnio o ¼). Po pewnym czasie, gdy mija bezpośredni efekt śmierci, ceny sprzedawanych dzieł znowu zaczynały rosnąć.

Badania Heinricha Ursprunga i Christiana Wiermanna ujawniły, że zależność pomiędzy wiekiem twórców w chwili śmierci a cenami ich dzieł ma kształt odwróconej litery U. Najlepiej dla wartości dzieł artystów jest by ci umierali mając około 70 lat. Będąc w tym wieku zdążyli już bowiem zbudować sobie reputację, a jeszcze nie żyli tak długo by zostać zapomnianymi. Gdy artysta umiera młodo często nie ma jeszcze utrwalonej pozycji. Z kolei, gdy umiera mając 90 czy 100 lat, istnieje ryzyko, że niewielu pamięta jeszcze jego największe dzieła. W obu przypadkach ceny nie rosną.

Czasami cieszę się, że nie stać mnie na obrazy znanych malarzy, jak dla mnie za dużo zmiennych jest w tym równaniu.