Thorstein Veblen daje wszystkim tróję – czyli co naprawdę robią z nami oceny?

Czy oceny naprawdę pomagają się uczyć a może odbierają radość poznawania, zamieniając edukację w wyścig po punkty? W duchu Thorsteina Veblena zastanówmy się, czy czasem nie lepiej byłoby wszystkim dać tróję… i zacząć rozmawiać o tym, co naprawdę ważne.

Thorstein Veblen daje wszystkim tróję – czyli co naprawdę robią z nami oceny?

Na przełomie XIX i XX wieku, gdy brody były gęstsze, a teoria społeczna pachniała świeżością, niejaki Thorstein Veblen – jeden z bardziej ekscentrycznych amerykańskich myślicieli – miał ponoć dziwny zwyczaj: wszystkim studentom wystawiał tróję. Bez względu na to, czy ktoś spał na zajęciach, czy popisywał się erudycją.

Czy to prawda? Nie jestem pewien, ale nawet jeśli nie – to i tak świetna anegdota wprowadzająca nas do tego, co jest tematem tego posta. SprPdejście Veblena okazuje się lepsze niż niejedna strategia dydaktyczna.

Thorstein miał nosa

Veblen – z jego przekonaniem, że oceny są tylko społecznym rytuałem – być może rozumiał coś, co współczesna nauka dopiero odkrywa: w uczeniu oceny częściej przeszkadzają niż pomagają.

Serio.

Każdy, kto prowadzi zajęcia na uczelni lub w szkole zna to uczucie. Mówisz o pasjonującym temacie, tłumaczysz zawiłości teorii społecznej, a tu nagle — las rąk. Nie z pytaniem: co dalej z tą koncepcją?albo czy Adam Smith pił kawę? Tylko: ile punktów dostanę za tę prezentację?  Tak, zanim zdążysz powiedzieć „utylitaryzm”, już jesteśmy w świecie tabel, wag, rubryk, rankingów i punktów ECTS. A najbardziej ekscytującym momentem pierwszych zajęć jest zawsze część poświęcona zasadom oceniania.

Marchewka, kij i stres

System ocen działa jak klasyczny kij i marchewka. Chcesz piątkę? Chcesz uniknąć września? Pracuj. Ale czy chcesz się uczyć, bo to ciekawe? Bo to rozwija? Bo daje satysfakcję? Tu już zaczyna się robić pod górkę.

Wielu studentów mówi wprost: „Uczymy się, bo trzeba zdać. Byle zaliczyć, byle mieć to z głowy.” I wiecie co? Badania to potwierdzają. Np. zespół Shawna Van Ettena pokazał, że głównym motywatorem dla studentów są oceny – nie ciekawość, nie rozwój, tylko punkty. Czy ktoś jeszcze pamięta, że przymiotnik studios oznacza pilny, gorliwy, a studiować to gruntownie poznawać a nie walczyć o oceny i przelewy na konto. I czy w tym miejscu jest właściwym przypominać, że uczenie się jest jednym z najlepiej potwierdzonych badaniami źródeł szczęścia.

A co się dzieje, gdy te punkty znikają? Gdy nie ma ani kija, ani marchewki?

Często – pustka; ale to nie tylko kwestia motywacji. Oceny kształtują naszą tożsamość. Jesteś „piątkowy”? „Trójkowy”? A może „wieczny warunek”? Jesteś człowiekiem opisanym w rubrykach USOS.

Oceny uczą nas porównywania się -i unikania ryzyka („po co iść na ciekawy, trudny kurs, skoro mogę mieć łatwą czwórkę gdzie indziej?”). Oceny uczą nas też koncentrowania się na wyniku, a nie na procesie.

W Szwecji, po reformie szkolnictwa, gdzie wprowadzono więcej testów i ocen cyfrowych, wzrósł poziom stresu wśród uczniów, a samoocena – zwłaszcza u dziewcząt – poleciała w dół. W USA? Nawet najlepsi studenci unikali ciekawych ale trudnych, ambitnych kursów, byle tylko nie ryzykować spadku średniej i poczucia własnej wartości. Mam piątkę w systemie, znaczy jestem boski.

Oceny kontra motywacja wewnętrzna

Tu dochodzimy do sedna.

Oceny zabijają motywację wewnętrzną – tę, która wynika z ciekawości, z potrzeby rozwoju, z chęci rozumienia świata. Zamiast: „To fascynujące!”, pojawia się: „Czy dostanę za to piątkę?”

Efekt? Mniej kreatywności, mniej odwagi intelektualnej, więcej lęku.

Na University of the Arts w Londynie – uczelni kształcącej artystów - studenci nie chcieli  wypowiadać się na kontrowersyjne tematy, ba – nawet eksperymentować z formą w... garncarstwie, w obawie przed otrzymaniem niższej oceny. Mówimy o przyszłych artystach!

A przecież, jak pisał Carl Rogers, ojciec psychologii humanistycznej: człowiek naturalnie chce się rozwijać. Problem w tym, że szkoła często nie tworzy warunków, żeby tę potrzebę pielęgnować. Zamiast wspierać rozwój, nagradzamy zachowania punktami. Jakby wiedza była kartą lojalnościową.

A gdyby tak inaczej?

Nie chodzi o to, żeby każdemu dawać piątkę i śpiewać What a wonderful world.

Ale są alternatywy:

• oceny opisowe,

• system zaliczone/niezaliczone,

• konstruktywny feedback.

Tam, gdzie zamiast cyferek pojawiała się informacja zwrotna, motywacja rosła, stres spadał, a studenci czuli się lepiej psychicznie. I – uwaga – zaczynali ze sobą współpracować, zamiast konkurować. Nie pytali  “Czy zrobiłem to wystarczająco dobrze, żeby dostać wysoką ocenę?”, tylko: “Co mogę poprawić?”. Ale zaraz - ktoś powie – ja przecież daje ocenę i tłumaczę dlaczego wystawiłem taką a nie inną. Tak ale ocena nie przestaje być problemem. Gdy tylko student widzi cyferkę, to feedback przestaje mieć znaczenie – staje się instrukcją “jak dostać lepszą ocenę”. Skupienie nadal pozostaje na wyniku, nie na procesie.

Więc co z tym zrobić?

Nie chodzi o to, by wywrócić system do góry nogami.

Ale może warto go trochę "odmarchewkować"?

Stworzyć więcej przestrzeni na: dialog, eksperymenty, odważne pytania, współpracę zamiast rywalizacji.

Uczyć się – nie po to, by przeżyć semestr, ale żeby coś naprawdę zrozumieć. Bo edukacja to nie jest wyścig po punkty. To wspólna podróż po rozum. Może czasem warto dać wszystkim trójkę. W duchu Veblena.

A na koniec – zanim zaczniemy obrażać się na przyziemność studentów – proponuję autorefleksję. My, wykładowcy, też mamy swoje oceny. Te z listy ministerialnej. Nie liczy się co odkryłeś ale za ile opublikowałeś. Gromadzimy „żółte kaczuszki”, kwiatki i słoneczka za: publikacje, cytowania, granty. Zamiast odkrywać z ciekawości, pracujemy pod wynik. Puszymy się gdy opublikujemy za 200 kaczuszek i czujemy się gorsi, gdy to co badamy nie jest interesujące dla innych. Bywa że unikamy robienia czegoś bo to nie ma znaczenia, do punktacji, ewaluacji, ubiegania się o tytuł. Uświadamiamy sobie, że coś – jak choćby popularyzowanie nauki - choć wydaje nam się być czymś dobrym jest kompletnie nieopłacalne. Trafia do rubryki „aktywności inne”, co ostatecznie oznacza „nie ma większego znaczenia bo liczą się tylko żółte kaczuszki”

Jeśli dotarłeś aż tutaj – masz ode mnie 5. Bez względu na to, czy czytałeś z wypiekami, czy scrollowałeś z nudów.