Nie ma nauczyciela, który nauczy niechcącego się uczyć studenta
W dyskusji o szkołach i uniwersytetach wolimy się skupiać na jakości nauczania, zawartości podręczników i kształcie systemu, a pomijamy coś, co wydaje się być najważniejsze: chęć do nauki.
Powtórzę:
Nie ma nauczyciela, który nauczy niechcącego się uczyć studenta.
No chyba, że w filmach. „Stowarzyszenie umarłych poetów”, „Młodzi gniewni” a ostatnio „Piep*zyć Mickiewicza”. Pewnie, niektórzy nauczyciele mają większe niż inni umiejętności w motywowaniu studentów. Jednak żaden, bez względu na swoje kwalifikacje, nie jest w stanie nauczyć ucznia, który nie ma chęci do nauki. Nauczyciele znają techniki radzenia sobie z tymi, którzy mają trudności, i z tymi, którzy nie od razu wszystko łapią, nie mają jednak narzędzi do oddziaływania na uczniów niezainteresowanych uczeniem. Można zmusić uczniów do obecności na zajęciach, pisania esejów i wykonywania zadań, ale nie da się ich przymusić do studiowania, tak samo jak nie można zmusić konia do picia wody, nawet jeśli postawimy go przy wodopoju.
Będąc na uniwersytecie wychodzę z założenia, że mam do czynienia z ludźmi, którzy są odpowiedzialni za swoje wybory i zachowania, i to oni ostatecznie decydują, o tym co robią. Pamiętam, jak jeden z moich seminarzystów ocenił to podejście, mówiąc, że wyobraża sobie studiowanie, jako zaproszenie do nauki i samodzielnej pracy, tymczasem wielu jego kolegów po prostu do tego nie dojrzało, i mentalnie tkwią w klasie, w której nauczyciel dyktuje zadania i sprawdza kartkówki.
William Glasser w książce Control Theory in the Classroom wskazuje, że konieczne jest zrozumienie, że to jednostka sama jest odpowiedzialna za swoje myśli, działania, wybory i proces uczenia się. Z kolei John Hattie w książce Visible Learning, która zdaniem dziennikarzy The Times „odkrywa nauczycielskiego Świętego Grala” pisze o tym, że powtarzana często mantra iż to nauczyciele tworzą różnicę jest myląca. Nie wszyscy nauczyciele są efektywni, nie wszyscy mają potrzebną wiedzę, i nie wszyscy wpływają na uczniów.
Jako formę ćwiczenia umysłu, przypomnijcie sobie nauczycieli, którzy naprawdę was zmienili, gdy byliście w szkole albo na uczelni. Nie chodzi o to, czy kogoś lubiliśmy czy nie. Chodzi o to, czy ten ktoś rzeczywiście miał na nas istotny wpływ. Tylko w szkole (najpierw podstawowej, a potem średniej) większość z nas miała do czynienia z tak między 30 a 50 nauczycielami, w ciągu kilku lat na uczelni wyższej mogło to być drugie tyle.
I jak? Ilu nauczycieli znaczących wiele w waszym życiu naliczyliście?
Dwóch? Trzech? Pięciu?! – Aż tyle?
Badania pokazują, że zaledwie 4 do 6 procent nauczycieli pozostawia trwały ślad w życiu uczniów. Najczęściej nauczyciel, który nas kształtuje to ktoś, kto zaraża pasją do przedmiotu i stawia wymagania. A najlepsi nauczyciele, zdaniem byłych uczniów, to ci, którzy budowali relacje z uczniami, pomagali im rozwijać lepsze strategie uczenia się oraz chętnie tłumaczyli materiał i wspierali w nauce.
Większość nauczycieli osiąga pozytywne efekty, jednak tylko niektórzy mają szczególnie silny wpływ na uczniów. A co się liczy najbardziej? Uczeń. Student. Z obejmującej miliony uczniów metaanalizy Hattiego wynika, że największy wpływ na efekty kształcenia ma sam uczeń. Jego wybory i zachowania przekładają się na 50 procent wyników edukacyjnych. Nauczyciele są ważni, ale nie aż tak. Ich wpływ szacuje się na poziomie 30 procent, za 10 procent odpowiada szkoła, a za kolejne 10 procent rówieśnicy. Z tego zestawienia wypływa jedna prawda, o której musimy pamiętać, szczególnie w kontekście coraz silniejszej orientacji na klienta na uczelniach; to co robi nauczyciel ma znaczenie, ale to, co wybiera i jak się zachowuje student, ma jeszcze większy wpływ na jego naukę. Nikt nie może nauczyć się za kogoś innego – to uczeń musi mieć intencję, podjąć działania wykazać się zaangażowaniem. Rodzina, nauczyciele, rówieśnicy i inni mogą doradzać i wspierać, ale ostatecznie to student jest odpowiedzialny za własną edukację.
Badania Hattiego pokazują, że od 7 do 21 procent różnic w osiągnięciach uczniów wynika z efektywności nauczycieli. Co ważne: różnice w wynikach w obrębie jednej szkoły są znacznie większe niż różnice między szkołami. A zatem w tym samym środowisku, dzieci uczone często przez tego samego nauczyciela, osiągają bardzo zróżnicowane wyniki. Niektóre uczą się dużo, a inne mniej, co podkreśla rolę indywidualnych wysiłków dzieci. A mimo to wiele osób, w tym politycy i rodzice, wierzą, że kluczowym czynnikiem określającym jakość edukacji są nauczyciele. To mit. Powszechnie akceptowany, powtarzany jak mantra, ale mit. Nauczyciele są ważni, ale ich wysiłki nie są w stanie zrekompensować braku chęci i zaangażowania uczniów. Naukowcy zgromadzili wiele dowodów na to, że efekty nauki biorą się głównie z naszych wysiłków, a nie z tego do jakiej szkoły chodzimy i jakich mamy nauczycieli. Dylan Wiliam z londyńskiego Institute of Education wskazuje na przykład, że 90 procent mierzalnych wyników w nauce dziecka można przypisać dziecku, a nie szkole, do której chodziło.
Peter Liljedahl, który całymi latami badał to, co działa w nauczaniu, odkrył, że w zwykłej klasie, bardzo niewielu uczniów faktycznie myśli. Jego eksperymenty wskazują, że jest to nie więcej niż 20 procent i nie więcej niż przez 20 procent czasu. Przez myślenie Liljedahl rozumie aktywne angażowanie się w to, co się dzieje w czasie lekcji.
Używanie aksjomatu: dobry nauczyciel = dobre wyniki, jest strasznie wygodne, szczególnie dla uczniów. Choć, co oczywiste, rolą nauczyciela jest stworzenie optymalnych warunków do nauki, to słowo kluczowe w najlepszych książkach o uczeniu się brzmi „samodzielność”. Stanowi ona fundament osiągnieć akademickich. Wykładowcy, trenerzy, instruktorzy, korepetytorzy – wszyscy oni dostarczają wiedzy, udzielają informacji zwrotnych, dają wskazówki. Rodzice, przyjaciele, koledzy doradzą i zachęcą. I tyle. Koniec. Cała praca musi być wykonana przez studenta. Uczenie się to zadanie; wymaga wysiłku, powtarzania, ćwiczeń.
Studiowanie nie różni się od innych dziedzin. Jeżeli zapytam Was: co mam zrobić by zostać dobrym koszykarzem, to jaka będzie odpowiedź?
Trenuj. Stosuj się do zaleceń trenera. Pracuj nad sobą.
Ale ja nie chcę pracować, nie chcę słuchać – odpowiem.
Czy wtedy, ktoś z was powie: to wina trenera.
Nie, powiecie mi, że to mój wybór, że nie mam szans na bycie dobrym. Powiecie mi żebym nie winił trenera, tylko siebie, swoje decyzje i zachowania. I słusznie.
Na koniec, chcę by to wybrzmiało: nie twierdzę, że rola nauczyciela nie jest ważna. Jest! W przedszkolu, szkole, na uniwersytetach potrzebujemy ludzi, którzy pomogą uczniom i studentom jak najlepiej wykorzystać czas poświęcony na kształcenie. Jednak podstawowe założenie dotyczące roli szkoły wymaga weryfikacji. Uczenie się to coś co robi uczeń a nie nauczyciel, i żaden system kształcenia nie wpłynie znacząco na jego zaangażowanie.