Mężu, nie możesz być szczęśliwszy niż twoja żona!
Czy czujemy się gorzej, gdy inni są od nas szczęśliwsi? Czasami pewnie tak. A co wtedy, gdy porównanie dotyczy szczęścia osób nam najbliższych: żony, męża?

Cóż, wydaje mi się, że każdemu mężczyźnie przydałaby się żona, która nie byłaby nim tak zachwycona jak wszyscy inni. Ktoś musi sprowadzać was na ziemię.
Analiza wpływu porównywania się na nasze samopoczucie jest tematem licznych badań dotyczących szczęścia. Często prowadzi ono do powstawania i utrwalania niepożądanych emocji – niezadowolenia („ona jest ładniejsza”), poczucia niższości („tylko moje dziecko chodzi w butach po starszym rodzeństwie) czy smutku („inni żyją ciekawiej”). Choć czasem może to nas motywować do działania, badania pokazują, że najczęściej jedynie pogarsza nam nastrój. W wielu takich sytuacjach możemy zastosować prostą technikę unikania porównań: nie jechać na zjazd absolwentów, nie zwracać uwagi na wypasiony samochód sąsiada, nie przeglądać social mediów.
❤️Ale co zrobić, gdy problem dotyczy relacji, - związku, w którym drugą osobę spotykamy na co dzień? Unikanie jej, to, zaufaj mi, nie jest najlepsza metoda. Na szczęście wiele problemów związanych z porównaniami nam odpada z powodu współdzielenia. Mieszkamy w tym samym miejscu, mamy te same problemy i radości związane z dziećmi, zwykle jeździmy na te same wakacje, ba, nawet nasz BMI jest często na podobnym poziomie.
I tu dochodzimy do ważnego punktu, do czegoś do czego wiele osób nigdy się nie przyzna, nawet przed sobą, nawet przy rażeniu prądem: może to nie jest tak, że cieszymy się szczęściem innych.
Ale po kolei.
Na jednym z for internetowych przeczytałem:
„Za każdym razem, gdy mój partner opowiada mi o fajnych rzeczach i planach z innymi ludźmi oraz o całej zabawie, jaką ma... Czuję się smutna. Czuję się smutna i zła, że tak świetnie się bawi. I czuję się przez to okropną osobą.”
To mnie zastanowiło. Od małego uczono nas, że powinniśmy cieszyć się szczęściem innych, szczególnie tych, których kochamy. Szczęście innych miało być źródłem naszego szczęścia. A czy naprawdę jest? Pewnie widząc radość swoich dzieci czujesz się szczęśliwy, ale czy tak samo jest z radością męża, żony? A co, gdy ich szczęście nie ma nic wspólnego z tobą – pochodzi gdzieś z zewnątrz? Co wtedy, gdy twój partner wydaje się być znacznie szczęśliwszy od Ciebie?
No przecież, każdy z nas żegnając na lotnisku drugą połówkę wyjeżdżającą bez nas (!) na miesięczny staż do Australii, czuje się szczęśliwy mając w perspektywie 30 dni z całym domem na głowie. Prawda? ...prawda?
Pytań, które mi się pojawiły w głowie jest bardzo wiele, a ostatnie z nich brzmi: czy gdybyście czuli się źle z tego powodu, że wasza druga połowa jest szczęśliwsza od Was to byście mi o tym powiedzieli?
Zapewne nie.
Dlatego właśnie szukałem badań na ten temat. W dużym skrócie – badania, które przeczytałem, pokazują, że różnice w poziomie szczęścia między małżonkami są, jak rysa na szkle. Może początkowo wydaje się drobna i mało znacząca, ale z czasem się powiększa, aż w końcu szkło pęka. Jeżeli któryś z małżonków jest znacznie szczęśliwszy od drugiego, to ryzyko rozpadu związku szybko wzrasta. Dzieje się tak zarówno wtedy, gdy różnice w poziomie szczęścia pojawiają tuż po ślubie, jak i wtedy, gdy od włożenia obrączek i wypowiedzenia formułki przysięgi małżeńskiej minęło wiele lat.
Może to wynikać z tego, że ludzie nie lubią czuć, że ich dobrostan w związku jest nierówno dzielony – jakby wspólna „skarbonka szczęścia” była przez jedną osobę wciąż zapełniana, a drugą opróżniana.

Sformułowano kiedyś hipotezę, że tak jak ptaki, np. błękitniki rudogardłe,dobierają się na podstawie koloru upierzenia – osobniki jaśniejsze wolą jaśniejszych partnerów a ciemniejsze ciemniejszych– tak samo ludzie dobierają się, w oparciu o łatwo obserwowalne cechy. Przykładowo wysokie kobiety częściej łączą się z wysokimi mężczyznami, osoby z wyższym wykształceniem wybierają tych, którzy też mają uniwersytecki dyplom. Badania pokazują też, że łączymy się według wzrostu, wartości BMI i poziomu atrakcyjności fizycznej. To ostatnie jest czasem określane jako"efekt lustra".
Dlaczego o tym piszę?
Bo jak się okazuje, duża część par to wynik skumania się dwóch osób o zbliżonym poziomie szczęścia. Pracując na niemieckich danych Winkelmann jako pierwszy udowodnił, że poziom satysfakcji z życia małżonków i rodzeństw mieszkających pod jednym dachem zwykle jest do siebie bardzo zbliżony. U rodzeństwa to częściowo kwestia wspólnych genów (w końcu dzielą ich 50%), ale u małżonków chodzi o coś innego. Ludzie o cechach sprzyjających szczęściu (np. niska neurotyczność, wysoka ekstrawersja) częściej się ze sobą wiążą. Podobnie twierdzą autorzy artykułu I Can’t Smile without You ale dodają, że nawet jeżeli na początku małżonkowie mają różny poziom szczęścia to zwykle z czasem te różnice maleją. A zatem jeżeli Zenon był na początku mniej szczęśliwy niż Zenobia, to po kilku latach ta różnica znika. Tak, jak to było w starym kawale:
- Zenek, dawno cię nie widziałem, co u ciebie?
- Wszystko dobrze, niedawno wziąłem ślub.
- To musisz być szczęśliwy.
- No, teraz to muszę.
Teraz mamy już pełnię obrazu.
Ludzie dobierają się w pary z osobami o zbliżonym poziomie szczęścia. Nawet jeżeli początkowo widać między nimi różnice – to te z czasem znikają. Taka sytuacja, gdy żadne z małżonków nie jest znacznie szczęśliwsze od drugiego, wydaje się sprzyjać trwałości relacji.
Na koniec zostawiłem coś, co nawiązuje do tytułu tego posta: Okazuje się, że jeżeli mężczyzna ma wyższy poziom satysfakcji z życia niż jego partnerka, to bardziej wzrasta zagrożenie rozpadu związku niż wtedy, gdy jest odwrotnie. Dodatkowo nie chodzi tu tylko o różnice: okazuje się, że mężczyźni często czują się całkiem zadowoleni ze swojego związku i życia ogólnie…nawet na rok przed rozwodem. Jak to wytłumaczyć? Autorzy badania sugerują, że kobiety mogą być bardziej wrażliwe na nierówności w poziomie szczęścia w związku i mieć silniejsze preferencje dotyczące równości a przy tym mają wyższe oczekiwania wobec małżeństwa. Może mają rację, ale mi wydaje się, że jest nieco inaczej. Fakt, że gdy kobieta jest mniej szczęśliwa niż mężczyzna, to często skutkuje to rozpadem związku, może świadczyć o tym, że jej system wykrywania problemów już zadziałał, a jego jeszcze nie. Podczas, gdy kobieta dostrzega problemy, nawet te zaledwie subtelne, mężczyzna płynie z nurtem błogiej nieświadomości. Może, odwołując się do Shreka, chodzi o to, że jesteśmy jak cebula i nie wszystko do nas dociera, tak szybko jak do kobiet.
Jednak, tak na wszelki wypadek, gdyby się jednak okazało, że kobiety nie lubią, gdy jesteśmy zbyt zadowoleni z życia, panowie, rada praktyczna: jeżeli zależy wam na związku a wasza wybranka nie emanuje radością z życia, nie ujawniajcie przed nią, że jesteście szczęśliwi. Nawet dodanie„pomimo” albo tłumaczenie typu: „uśmiechałem się, ale się nie cieszyłem” może okazać się niewystarczające.
