Jak mało znany efekt Zeigarnik wpływa na naszą pracę, naukę i motywację?

Jak mało znany efekt Zeigarnik wpływa na naszą pracę, naukę i motywację?

Jak mało znany efekt Zeigarnik wpływa na naszą pracę, naukę i motywację?

Siedząc w restauracji słynny psycholog Kurt Levin zauważył, że kelnerzy pamiętali nawet długie i złożone zamówienia ale tylko tak długo, jak długo nie zostały one opłacone. Chwilę po tym jak zamówienie zostało zrealizowane a klient zapłacił, przeciętny kelner natychmiast o nim zapominał. Ta obserwacja zachęciła pochodzącą z Litwy sowiecką psycholożkę, Blumę Zeigarnik, do tego by ten fenomen przetestować w zaciszu laboratorium. Zaczęła od dzieci. Małolaty rozwiązywały zadania matematyczne i układały puzzle. Zeigarnik pozwoliła im wykonać część zadań w całości a przy innych przerywała im w połowie. Godzinę później 110 na 138 lepiej pamiętało te czynności, których wykonywanie zostało im przerwane. Podobne wyniki przyniosły badania robione na dorosłych, 90% z nich lepiej pamiętało niedokończone zadanie, niż to które wykonali w pełnym zakresie.

Jeżeli Zeigarnik ma rację to wykonując jakieś zadanie, lepiej je zapamiętamy, gdy go nie dokończymy. To co, niedokończone, nierozwiązane, przerwane, rozsiada się wygodnie na uprzywilejowanym miejscu w naszej pamięci. Zamknij coś, dopnij na ostatni guzik, zgaś światło, a dla twojego mózgu będzie to oznaczało: to już nie jest ważne. Przerwij, a wywołasz w mózgu napięcie związane z nieukończeniem.

Efekt Zeigarnik wyjaśnia, dlaczego podążają za nami zombie niezrealizowanych celów, i dlaczego łatwiej nam sobie przypomnieć coś, czego nie osiągnęliśmy, niż to, co z zakończyło się sukcesem. Niektórzy naukowcy spekulują, że sama myśl o niedokończonej pracy u części z nas wywołuje nieprzyjemne doświadczenie zaniżonej samooceny, albo przyczynia się do powstawania takich problemów, jak syndrom oszusta.  Ale jest coś więcej: niedokończenie zadania obniża naszą efektywność przy robieniu innych rzeczy. To, co nieukończone,  natrętnie wwierca się w naszą uwagę, przeszkadza w koncentracji, mentalnie odwodzi od innych rzeczy, które chcemy robić. Niedokończona czynność zajmuje część mocy obliczeniowej mózgu zmniejszając tym samym nasze możliwości koncentracji na innych zadaniach, takich jak choćby empatyczna rozmowa z drugą osobą. „Przepraszam kochanie, możesz powtórzyć…”

Co ciekawe jednak, jak pokazują Masicampo i Baumeister z Florida State University, już samo stworzenie planu działania w kierunku dokończenia niedokończonego pomaga nam zająć się innymi sprawami.

W świetle ostatnich badań, efekt Zeigarnik, dostarcza nam silnych argumentów przeciwko łączeniu różnych czynności. Mówiąc wprost efektywny multitasking to ściema. Przeskakując z jednego zadania na drugie, a potem kolejne, dostarczamy pożywki dla myśli z rozmachem sabotujących nasz umysł. A w konsekwencji, każda z wykonywanych czynności zajmuje nam więcej czasu, i wymaga większego wysiłku. To jest tak, jakbyśmy biegli po bieżni, nie tylko co chwilę zmieniając tor po którym biegniemy, ale też sposób, w jaki się poruszamy.

Efekt Zeigarnik może być też użyty przez prokrastynatorów. W tym miejscu nauka spotyka się z hasłami motywacyjnymi wypisywanymi na kolorowych karteczkach, no bo przecież każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Tak samo każda misja ma swój początek, po wykonaniu którego trudniej nam się będzie wycofać. Robiąc coś, co przybliża nas do celu, udzielamy sobie pozwolenia na odczuwanie frustracji, gdyby przyszło nam do głowy przerwać.

Nie każde przerwanie działa na nas tak samo silnie. Tym co sprawia, że lepiej zapamiętujemy problem jest dotarcie do punktu mentalnego utknięcia. Utknięcie różni się od zwykłego przerwania. Utykając, docieramy do miejsca, w którym nie wiemy dokąd należy pójść. A zatem zatrzymujemy się, bo nie wiemy, jak rozwiązać problem, a nie dlatego, że przerywamy pracę nad nim, po to by pójść do lodówki albo zacząć robić cokolwiek innego. Impas pobudza nas emocjonalnie i poznawczo.

Efekt Zeigarnik znalazł swoje zastosowanie w praktyce, choćby takie, że doprowadził do zmian w przepisach koszykarskiej ligi NBA. Dla niewtajemniczonych zdanie wprowadzenia, w koszykówce jest zasada, że gdy zawodnik rzucający do kosza jest faulowany, dostaje dodatkowe rzuty osobiste. Najbardziej opłaca się więc być sfaulowanym przy trafionym rzucie. Swego czasu ta zasada była nagminnie wykorzystywana przez niektórych graczy, w tym jednego z najbardziej znanych, ikonicznego brodacza, Jamesa Hardena. On i kilku jemu podobnych choć gołowąsów wyspecjalizowało się w tym, aby szukać kontaktu z obrońcą w czasie rzutu. Intencjonalnie zaczepiali o ramiona zawodników drużyny przeciwnej, skręcali w ich kierunku, ba, oni ich niemal gonili. Wszystko po to by sędziowie dopatrzyli się faulu. Zagrania tego rodzaju sprawiały jednak, że gra była bardzo często przerywana, co z jednej strony irytowało, z drugiej, sprawiało, że te zachowania łatwo znajdowały drogę do pamięci widzów. By temu zapobiec NBA została zmuszona do zmiany w przepisach, tak by utrudnić graczom wymuszanie fauli. Nowe przepisy zyskały miano „zasady Hardena”. Zadziałał efekt Zeigarnik: zirytowani kibice i zawodnicy wymusili na lidze zmiany w interpretacji przepisów. Ciągłe przerywanie gry skutkowało bowiem dobrym zapamiętaniem tego typu zdarzeń.

Efekt Zeigarnik można też wykorzystywać, tam gdzie mniej jest potu i mięśni a więcej refleksji i zmóżdżania. Pozwólmy uczniom wykonywać zadanie, po to by w jakimś momencie im przerwać i wrócić do niego później, a jest szansa, że zapamiętają je lepiej. Naukowcy sugerują, że ucząc się czegoś dobrze jest robić przerwy, po to by przez jakiś czas, np. 15 minut,  zająć się czymś innym. Zawiodę jednak tych, którzy sądzą, że właśnie znaleźli naukowo potwierdzoną wymówkę dla robienia przerw w nauce. Okazuje się, że ilość czasu poświęcanego na uczenie się ma, też nad tym ubolewam, spore znaczenie. Gdy badano to, jak dobrze studenci zapamiętują nowy materiał, ci z nich, którzy poświęcili na naukę więcej czasu, zapamiętali go lepiej niż ci, którym naukę przerwano. Efekt przerywania może i wpływa pozytywnie na nasze zapamiętywanie, ale nie jest narzędziem, które można po prostu użyć zamiast uczenia się.

Nie zmienia to jednak faktu, że przerywanie pomaga, szczególnie gdy umiemy je celowo wykorzystywać. Zacznijmy się uczyć, ale nie dokończmy. Dam Wam przykład. Zasady są proste. Najpierw uczymy cię o tym, dlaczego Zygmunt, dlaczego trzeci, co ma z tym wspólnego waza i czemu na kolumnie. Potem zaczynamy i nie kończymy rozwiązywać quiz na ten temat.  A za jakiś czas trafiamy do Warszawy i stojąc przy Zamku Królewskim do niego wracamy. Japończycy udowodnili, że to działa. Chodziło o to, by uczniów zainteresować obiektami historycznymi, które zwiedzali podczas wycieczki. Uczniowie najpierw uczyli się czegoś w szkole. W następnym kroku zaczynali, ale nie kończyli, rozwiązywać na ten temat quiz. W  końcu, w trakcie wycieczki (o czym wcześniej nie wiedzieli) ponownie dostawali go do rozwiązania. Tym razem mogąc wspierać się tym, na co natrafiali podczas zwiedzania.

Przykładowo zwiedzając świątynię uczniowie dostawali pytanie: Czy wszystkie smoki mają skrzydła? Ważne było to, że będąc w świątyni, uczniowie mogli poszukać rzeźby przedstawiającej smoki i samemu sprawdzić, czy wszystkie smoki mają skrzydła czy też ich nie mają. Aplikacja na telefonie pokazywała im, gdzie powinni szukać poprawnej odpowiedzi. W efekcie nie tylko lepiej zapamiętali nowe informacje, ale też z większym zaangażowaniem podchodzili do zwiedzania.

Teraz tak sobie myślę: pisać dalej czy zostawić ten artykuł taki niedokończony?