Dobrze wychowani. Dlaczego tak trudno nam pozwolić sobie na radość?
Czym jest prawdziwa radość i czemu tak rzadko dajemy sobie do niej prawo? Czy od dziecka uczono nas, że życie to głównie troski i obowiązki? A co, jeśli moglibyśmy inaczej patrzeć na świat – dostrzegać piękno, otwierać się na relacje i wierzyć, że nie jesteśmy tu, by cierpieć?

Zdarza nam się mieć przebłyski tego, co nazywamy prawdziwym szczęściem. Może w czasie koncertu Dżemu, a może gdy po ciężkiej chorobie wstaliśmy z łóżka. Może to ten moment, gdy czujemy bliskość z partnerem albo gdy spoglądamy na słodko śpiące dzieci. Szczęście, jako pozytywna emocja, towarzyszy nam, gdy czytamy wzruszającą książkę, słuchamy poruszających dźwięków, patrzymy na chmury abstrakcyjnie przewalające się po niebie.
W takich momentach w naszą głowę wkręca się zuchwała myśl, że może wcale nie musimy być tacy smutni, uczesani i przezorni, jacy jesteśmy na co dzień? Może naprawdę moglibyśmy doceniać piękno otaczającego nas świata, geniusz ludzkich relacji, merdający ogon i smak lasagne (nawet tej wegańskiej)? Może moglibyśmy dostrzec drzewa i fascynujące zmarszczki na twarzach obcych nam ludzi? Może moglibyśmy pozwolić sobie na to, by nie bać się wchodzenia w bliskie relacje, pozbyć się strachu, podejrzliwości, niepokoju?
Ale nie. Szybko strząsamy z siebie słabość, i już trzeźwi wracamy tam, gdzie rzeczy są trudne, ustalone i ważne, że ho ho. Życie jest podłe i naprawdę nie każ mi podawać powodów, bo tylko potwierdzasz swoją ignorancję. Jak może być inaczej, skoro: rachunki, egoiści, cholesterol i nieodkurzony salon. Byłem radosny, wyluzowany, spokojny, ale już wszystko dobrze.
A co, jeżeli te wszystkie konieczności wcale nie są takie ważne? Co, jeżeli nie muszą nas ściągać z wyższego poziomu na drabince szczęścia? A co, jeżeli okazałoby się, że ograniczenia, troski i zmartwienia są starannie, arialem dwunastką, z pojedynczym odstępem wdrukowane w nasze głowy?

Jak to?
Już tłumaczę, ale by to zrozumieć, potrzebna mi Wasza pomoc. Sięgnijcie do wspomnień i odpowiedzcie sobie na pytanie: gdy byliście dziećmi, to czy mieliście wokół siebie przestrzeń do tego, by odczuwać radość? Czy ktoś nagradzał Was za to, że ją odczuwaliście albo okazywaliście? Szczególnie gdy robiliście to długo? A jak pamiętacie swoich rodziców z tamtego okresu? Jako radosnych? Spokojnych? Zachwyconych? Czy może przejętych, zmartwionych, sfrustrowanych, oczekujących ciszy i spokoju?
Jako dzieci nauczyliśmy się, że prawdziwe życie dojrzałego człowieka musi być szare jak listopad. Jego treścią są troski i wątpliwości. Rozsądnym jest nie oczekiwać zbyt wiele. Staliśmy się wiernymi naśladowcami, o jakże bardzo dorosłych.
Wiem, dla części z Was, może nawet dla większości, to, co piszę, wyda się oderwane od rzeczywistości. No bo przecież chcemy, by dzieci się śmiały. Radość i beztroska dziecka sprawia, że ciepło zalewa nasze serducha. Ale czy na pewno? I czy chęci wystarczą? Bo coś mi mówi, że jednak jest inaczej, na przykład tak:
! Tak, możesz być radosny, ale nie za głośno.
! Tak, możesz być radosny, ale najpierw zrób lekcje, posprzątaj pokój, wyprowadź psa.
! Tak, możesz być radosny, ale nie teraz, gdy jestem zmęczony.
! Tak, możesz być radosny, tylko nie popsuj tej zabawki, bo była droga.
! Tak, możesz być radosny, ale nie teraz, teraz się zachowuj, jak przystało na duże dziecko.
! Tak, możesz być radosny, ale nie narób bałaganu i posprzątaj po zabawie.
Albo coś w rodzaju:
! Bądź radosny, bo przecież zabrałem Cię na te fajne wakacje (ja takich nie miałem, jak byłem mały).
! Ciesz się, bo przecież kupiłem Ci zabawki, na które musiałem ciężko pracować.
Mając w głowie pytanie: czy dzieci są zachęcane do tego, by odczuwać radość? – spojrzałem do badań naukowych. Badania mówią, że tak. Tylko że radość nie jest celem samym w sobie. Jest narzędziem. Jest traktowana jako środek do osiągania czegoś innego. Uczymy dzieci, że źródłem radości może być robienie czegoś co jest moralnie dobre; używamy radości jako czegoś co ułatwia i wzmacnia naukę czytania i pisania . Badania udowadniają też, że radość pomaga dzieciom w odraczaniu gratyfikacji (co, jak sugeruje np. Daniel Goleman jest warunkiem osiągania sukcesu w życiu). Okazywanie radości sprzyja rozwojowi kompetencji społecznych u dzieci, skutkuje wyższym poziomem dobrostanu w wieku dorosłym, ułatwia nawiązywanie przyjaźni i sprzyja dobrostanowi emocjonalnemu.
To tylko część długiej listy potwierdzonych badaniami celów, do których szybciej i efektywniej docieramy będąc radosnym.
Róbmy to.
Wykorzystujmy śmiech, by pomóc rozwijać się dzieciom. Tylko miejmy świadomość, że to nie wystarczy, by wykształcić w nich nadzieję, otwartość na świat, gotowość do cieszenia się życiem. Bo chodzi o całe życie, a nie o wizytę klauna na przyjęciu urodzinowym. Nie o coś, co jest odstępstwem od poważnej reguły, jest wyjątkowe i trwa chwilę, jest przygotowane.
Tymczasem wszyscy, nie tylko dzieci, potrzebujemy czegoś więcej. Czegoś, co fundamentalnie zmieni nas w ludzi otwartych na radość, co sprawi, że uwierzymy, iż wchodzenie w relacje z innymi przyniesie nam zadowolenie. Czegoś, co pozwoli nam dostrzec piękno otaczającego nas świata.
Chodzi o to, byśmy wszyscy zadali sobie proste pytanie:
A co, jeżeli wcale nie jesteśmy tutaj po to, by cierpieć?
Rany, czy ja właśnie napisałem mało radosny tekst o radości?
