Dobrze wychowani. Dlaczego tak trudno nam pozwolić sobie na radość?

Czym jest prawdziwa radość i czemu tak rzadko dajemy sobie do niej prawo? Czy od dziecka uczono nas, że życie to głównie troski i obowiązki? A co, jeśli moglibyśmy inaczej patrzeć na świat – dostrzegać piękno, otwierać się na relacje i wierzyć, że nie jesteśmy tu, by cierpieć?

Dobrze wychowani. Dlaczego tak trudno nam pozwolić sobie na radość?
Photo by Jonathan Sebastiao on Unsplash

Zdarza nam się mieć przebłyski tego, co nazywamy prawdziwym szczęściem. Może w czasie koncertu Dżemu, a może gdy po ciężkiej chorobie wstaliśmy z łóżka. Może to ten moment, gdy czujemy bliskość z partnerem albo gdy spoglądamy na słodko śpiące dzieci. Szczęście, jako pozytywna emocja, towarzyszy nam, gdy czytamy wzruszającą książkę, słuchamy poruszających dźwięków,  patrzymy na chmury abstrakcyjnie przewalające się po niebie.

W takich momentach w naszą głowę wkręca się zuchwała myśl, że może wcale nie musimy być tacy smutni, uczesani i przezorni, jacy jesteśmy na co dzień? Może naprawdę moglibyśmy doceniać piękno otaczającego nas świata, geniusz ludzkich relacji, merdający ogon i smak lasagne (nawet tej wegańskiej)? Może moglibyśmy dostrzec drzewa i fascynujące zmarszczki na twarzach obcych nam ludzi? Może moglibyśmy pozwolić sobie na to, by nie bać się wchodzenia w bliskie relacje, pozbyć się strachu, podejrzliwości, niepokoju?

Ale nie. Szybko strząsamy z siebie słabość, i już trzeźwi wracamy tam, gdzie rzeczy są trudne, ustalone i ważne, że ho ho. Życie jest podłe i naprawdę nie każ mi podawać powodów, bo tylko potwierdzasz swoją ignorancję. Jak może być inaczej, skoro: rachunki, egoiści, cholesterol i nieodkurzony salon. Byłem radosny, wyluzowany, spokojny, ale już wszystko dobrze.

A co, jeżeli te wszystkie konieczności wcale nie są takie ważne? Co, jeżeli nie muszą nas ściągać z wyższego poziomu na drabince szczęścia? A co, jeżeli okazałoby się, że ograniczenia, troski i zmartwienia są starannie, arialem dwunastką, z pojedynczym odstępem wdrukowane w nasze głowy?

Jak to?

Już tłumaczę, ale by to zrozumieć, potrzebna mi Wasza pomoc. Sięgnijcie do wspomnień i odpowiedzcie sobie na pytanie: gdy byliście dziećmi, to czy mieliście wokół siebie przestrzeń do tego, by odczuwać radość? Czy ktoś nagradzał Was za to, że ją odczuwaliście albo okazywaliście? Szczególnie gdy robiliście to długo? A jak pamiętacie swoich rodziców z tamtego okresu? Jako radosnych? Spokojnych? Zachwyconych? Czy może przejętych, zmartwionych, sfrustrowanych, oczekujących ciszy i spokoju?

Jako dzieci nauczyliśmy się, że prawdziwe życie dojrzałego człowieka musi być szare jak listopad. Jego treścią są troski i wątpliwości. Rozsądnym jest nie oczekiwać zbyt wiele. Staliśmy się wiernymi naśladowcami, o jakże bardzo dorosłych.

Wiem, dla części z Was, może nawet dla większości, to, co piszę, wyda się oderwane od rzeczywistości. No bo przecież chcemy, by dzieci się śmiały. Radość i beztroska dziecka sprawia, że ciepło zalewa nasze serducha. Ale czy na pewno? I czy chęci wystarczą? Bo coś mi mówi, że  jednak jest inaczej, na przykład tak:

! Tak, możesz być radosny, ale nie za głośno.
! Tak, możesz być radosny, ale najpierw zrób lekcje, posprzątaj pokój, wyprowadź psa.
! Tak, możesz być radosny, ale nie teraz, gdy jestem zmęczony.
! Tak, możesz być radosny, tylko nie popsuj tej zabawki, bo była droga.
! Tak, możesz być radosny, ale nie teraz, teraz się zachowuj, jak przystało na duże dziecko.
! Tak, możesz być radosny, ale nie narób bałaganu i posprzątaj po zabawie.

Albo coś w rodzaju:

! Bądź radosny, bo przecież zabrałem Cię na te fajne wakacje (ja takich nie miałem, jak byłem mały).
! Ciesz się, bo przecież kupiłem Ci zabawki, na które musiałem ciężko pracować.

Mając w głowie pytanie: czy dzieci są zachęcane do tego, by odczuwać radość? – spojrzałem do badań naukowych. Badania mówią, że tak. Tylko że radość nie jest celem samym w sobie. Jest narzędziem. Jest traktowana jako środek do osiągania czegoś innego. Uczymy dzieci, że źródłem radości może być robienie czegoś co jest moralnie dobre; używamy radości jako czegoś co ułatwia i wzmacnia naukę czytania i pisania . Badania udowadniają też, że radość pomaga dzieciom w odraczaniu gratyfikacji (co, jak sugeruje np. Daniel Goleman jest warunkiem osiągania sukcesu w życiu). Okazywanie radości sprzyja rozwojowi kompetencji społecznych u dzieci, skutkuje wyższym poziomem dobrostanu w wieku dorosłym, ułatwia nawiązywanie przyjaźni i sprzyja dobrostanowi emocjonalnemu.

To tylko część długiej listy potwierdzonych badaniami celów, do których szybciej i efektywniej docieramy będąc radosnym.

Róbmy to.

Wykorzystujmy śmiech, by pomóc rozwijać się dzieciom. Tylko miejmy świadomość, że to nie wystarczy, by wykształcić w nich nadzieję, otwartość na świat, gotowość do cieszenia się życiem. Bo chodzi o całe życie, a nie o wizytę klauna na przyjęciu urodzinowym. Nie o coś, co jest odstępstwem od poważnej reguły, jest wyjątkowe i trwa chwilę,  jest przygotowane.

Tymczasem wszyscy, nie tylko dzieci, potrzebujemy czegoś więcej. Czegoś, co fundamentalnie zmieni nas w ludzi otwartych na radość, co sprawi, że uwierzymy, iż wchodzenie w relacje z innymi przyniesie nam zadowolenie. Czegoś, co pozwoli nam dostrzec piękno otaczającego nas świata.

Chodzi o to, byśmy wszyscy zadali sobie proste pytanie:

A co, jeżeli wcale nie jesteśmy tutaj po to, by cierpieć?

Rany, czy ja właśnie napisałem mało radosny tekst o radości?