Cele zewnętrzne - ciemna strona American Dream

Zarabiaj miliony, miej sześciopak i tytuł CEO w CV — ale uważaj, bo szczęście może ci w tym czasie cicho wymeldować się z życia. Dziś opowiem o tym, dlaczego pogoń za „sukcesem” często kończy się jak bieg po ruchomych piaskach — czyli o ciemnej stronie amerykańskiego snu.

Cele zewnętrzne - ciemna strona American Dream
Photo by Nathan Dumlao on Unsplash

Słuchaj, będziesz się wzbraniać, może nawet pokręcisz głową z politowaniem, ale prawda jest taka: i ty, i ja, gnamy. Za czym? A to za lepszą pracą, a to za kasą, a to za lajkami, followersami, prestiżem. Za „czymś więcej”.

No i tu pojawia się pytanie za: czy to całe gonienie naprawdę daje nam szczęście? Czy może tylko robimy sobie cardio dla duszy?

Z odpowiedzeniem na tak zadane pytanie pomaga nam nauka. Bo jak nie wiadomo co myśleć, to warto sprawdzić, co na ten temat sądzą ludzie w okularach, którzy spędzili trzy dekady w bibliotece. Emma Bradshaw i jej zespół przebadali ponad 70 tysięcy osób i zrobili z tego metaanalizę — czyli taki naukowy koktajl ze 105 badań. I co wyszło?

Otóż porównali dwa typy celów: te wewnętrzne (czyli rozwój osobisty, zdrowie, relacje, pomaganie innym) i zewnętrzne (czyli hajs, fejm, wygląd jak z Instagrama i błyszczący job title). Wyniki? Niby oczywiste, ale mocne: to cele wewnętrzne karmią nasz dobrostan, a zewnętrzne… no cóż, czasem wręcz go sabotują.

Dlaczego? Bo cele wewnętrzne przyczyniają się do zaspokojenia trzech podstawowe potrzeb psychologicznych, opisanych w teorii auto-determinacji. Te potrzeby to:

  • autonomia – robimy coś, bo chcemy, nie bo musimy;
  • kompetencje– czujemy, że jesteśmy w czymś dobrzy (np. w robieniu najlepszego tiramisu na osiedlu);
  • relacje – chcemy być blisko z innymi, a nie tylko z własnym odbiciem w lustrze.

Jeśli to działa — to rośniemy, psychicznie i emocjonalnie. Jeśli nie — to wypalamy się szybciej niż świeczka w przeciągu.

A cele zewnętrzne? No cóż, one czasem też coś tam dają, ale raczej jak fast food – szybko, powierzchownie i często z efektem niedowierzania „ i to już było wszystko?”. Czasem nawet pogarszają sprawę, bo wchodzimy w tryb wiecznego porównywania się z innymi. I wtedy, jak Syzyf, pchamy ten nasz kamień kariery, sukcesu i lajków, tylko, że szczyt się nam ciągle oddala.

Tu przystanek, tak żeby nie było jednostronnie. Kiedy badacze wrzucili wszystkie dane do jednego naukowego blendera, wyszło, że sam fakt posiadania celu – nawet zewnętrznego – jest lepszy niż brak celu w ogóle.

Wniosek: Więc jeśli nie macie jeszcze życiowego planu, to lepiej celować w jacht na Majorce, niż nie celować wcale. Ważne jest jednak by biały i ekskluzywny nie był ponad miłością, przyjaźnią i zdrowiem jelit.

Pocieszeni?

Sami pomyślcie: dlaczego miałoby być coś złego w tym, że chcemy dobrze wyglądać i mieć zasobny portfel. I jedno i drugie, nie mają w sobie nic negatywnego. Mało tego, wierzę, że poprawa, w którymś z tych wymiarów, może sprawić, że poczuję się lepiej. Liczy się jednak coś innego. Ważne nie jest to czy wygląd i kasa są dla mnie ważne, ale to czy stawiam je wyżej w mojej hierarchii od bycia dobrym ojcem, partnerem, przyjacielem? Nie chodzi więc o samo dążenie do celu, ale o to, jak wysoko on jest w relacji do innych celów. W tym przypadku wyniki są naprawdę mocne: jeżeli na szczycie swoich dążeń stawiamy to co zewnętrzne to świadomie lub nie, szkodzimy sami sobie. I chociaż w tym momencie wchodzimy w ciemną stronę american dream, to naszkicowany tu mechanizm okazuje się działać uniwersalnie; równie często obserwuje się go u wszystkich: osób różnej płci, w różnym wieku i w różnych kulturach.

Sens tego, na co wskazały badania, skrywa się w stwierdzeniu: zewnętrzne, potwierdzane przez innych ludzi nagrody, nie mogą być postawione nad tym, co nas buduje od środka. Oczywistym problemem, jest to, że dążenie do tego, co zewnętrzne często zmniejsza szanse osiągania tego co wewnętrzne; jak choćby wtedy gdy dla kariery poświęcamy przyjaciół albo zdrowie. A przy tym, z wielu dobrze uzasadnionych powodów, takich jak korzyści materialne czy pokusa bycia głaskanym przez innych, możemy cele wewnętrzne uczynić zewnętrznymi. Jak w przypadku człowieka, który marzył o tym by pisać książki, a teraz skupia się głównie na tym, jak sprawić by ktoś wydał, to co napisał, i by mógł na tym zarobić pieniądze. Wtedy to już nie jest pasja, tylko faktura VAT.

Wnioski?

Proszę bardzo:

  • Karm siebie od środka — rozwijaj się, twórz więzi, rób coś, co ma sens. Mamy mocne dowody na to, że warto swoją uwagę i energię kierować na cele wewnętrzne; rozwój, zdobywanie nowych umiejętności, budowanie dobrych relacji, dbanie o zdrowie, angażowanie się w pomoc innym itp.
  • Zastanów się, czy to, co goniłeś ostatnio, to TWOJE (?) marzenie, czy tylko reklama na YouTubie.
  • I pamiętaj: Porsche może i wygląda fajnie na zdjęciu, ale nie przytuli cię, kiedy masz doła.

Na koniec, refleksja osobista. Wiecie, czasem mam wrażenie, że opowiadam o tym szczęściu jak sprzedawca mapy na Saharze. Ci, co już wiedzą, i tak idą swoją drogą. A ci, którzy żyją swoje dream, zrobią wszystko, by nie obudzić się za wcześnie.

Ale spoko. Moje zadanie wykonane.

Ty teraz decydujesz: co dalej? Złoty zegarek czy relacje?